sobota, 11 lutego 2017

Podziękowania

Właśnie napisałam ostatnią linijkę epilogu [KLIK] i zastanawiam się, co się wydarzyło. Od samego początku wiedziałam i z uporem powtarzałam, że to opowiadanie będzie inne, ale… Cóż, bez wątpienia takie było – wyzwanie, które podjęłam z przyjemnością i z równie pozytywnymi emocjami kończę, bo mimo wszystko jestem z efektu zadowolona. Mimo wszystko to najpewniej jedna z moich nielicznych prób z tak krótką formą, bo o wiele lepiej czuję się w dłuższych tekstach, nie zmienia to jednak faktu, że ta historia była… interesującym doświadczeniem.
Nie jestem pewna, co takiego pomyślicie sobie o epilogu, zresztą jego forma zmieniła się w trakcie tworzenia tej historii. Niemniej nie wyobrażałam sobie, że mogłabym to zakończyć inaczej. Zdaję sobie sprawę z tego, że pozostawiam wiele pytań, ale tak też miało być od samego początku. Cóż, jestem wielką fanką twórczości Kinga i od dawna miałam ochotę napisać coś, co zgadzałoby się z jego zasadą: nieważne jak, ważne, że się wydarzyło. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, a jeśli nie… to przepraszam, inaczej nie potrafiłam. I jestem z efektu zadowolona, a to chyba dobrze, bo z czystym sumieniem oddaję Wam projekt skończony i w pełni mnie satysfakcjonujący.
Cóż, pozostawiam pełną dobrowolność w interpretowaniu tego, co pociągnęła za sobą decyzja Damiena. Miałam wiele możliwości, żeby to rozegrać; pierwotnie zakładałam, że Jane nigdy nie wróci, a jedynym gorzkim akcentem będzie niepamięć Liv. W epilogu zakładałam, że po wydarzeniach z kościoła w pełni świadomy Damien spotka na ulicy dziewczynę, którą mimo wszystko kochał – bo nie zaprzeczam, że mimo wymuszenia tych uczuć, obie kobiety były dla niego ważne. To byłoby dość gorzkie: moment, w którym Liv mija go na ulicy, obojętna i nieświadoma wszystkiego, co razem przeszli.
Projekt zmienił się w trakcie i ostatecznie to Jane wysunęła się na pierwszy plan; ktoś, kogo lepiej poznałam, bo tak się stało, chociaż w dziesięć rozdziałów trudno było mi stworzyć postacie, które miałyby dla mnie aż takie znaczenie. Ale mam wrażenie, że z nią mimo wszystko mi się udało – kimś zlęknionym samotności, stopniowo popadającym w szaleństwo, kto pragnął miłości za wszelką cenę. Ulokowała ją w Damienie, ale…
Och, pozostawię Wam miejsce na interpretację. Ja mam swoją, ale zostawię ją dla siebie.
Dobrze, nie przedłużając już, jak zawsze chciałabym podziękować kilku osobom.
Frixowi – a więc osobie, która zrobiła dla tej historii najwięcej. Serio. Zwykle kolejność osób, którym dziękuję, nie ma znaczenia, ale w tym wypadku pierwsze miejsce po prostu musi być, bo ja bardzo doceniam czas, który poświęciłeś mi na betowanie. Jestem wdzięczna też za każdy komentarz w naszych rozmowach, tym bardziej, że czytając Twoje uwagi i opinię nabierałam pewności, że przedstawiłam wszystko w sposób przynajmniej zbliżony do tego, jaki chciałam. Ja wiem, to nie był horror w pełnym znaczeniu tego słowa, ale jakoś przez niego przebrnąłeś i dzięki Tobie nie zginęłam pod głupimi literówkami. Dziękuję!
Condawiramurs – bo chociaż pojawiłaś się tutaj niedawno, Twoje komentarze wywołały uśmiech na mojej twarzy. To zawsze cudowne uczucie, kiedy ktoś docenia Twoją pracę i za to Ci dziękuję. Jestem też wdzięczna za opinie, które były rozbudowane, za uwagi, liczne pytania (na które nie odpowiedziałam, bo w głowie wciąż miałam mętlik, zresztą gaduła ze mnie i pewnie walnęłabym spojler w komentarzu). To dawało mi poczucie, że piszesz szczerze, a gdybym to zawaliła, napisałabyś mi o tym, co doceniam, bo zdecydowanie bardziej wolę zasłużoną krytykę od bezpodstawnego słodzenia. Mam nadzieję, że epilog chociaż po części Cię usatysfakcjonuje, a jak nie… zielone światło, można po mnie jechać do woli.
Rinkashi Meari – za to, że byłaś. Również pojawiłaś się pod koniec i za to Ci dziękuję. Za nadrobienie rozdziałów, obecność i komentarz, który poprawił mi nastrój. Czasami naprawdę niewiele trzeba, żeby druga osoba się uśmiechnęła, ja z kolei zawsze bardzo się cieszę z każdej osoby, której przynajmniej jednorazowo poprawię nastrój tym, co piszę. Liczę na to, że Cię nie rozczaruję.
Gabi i Mrs. Cross – a więc dwóm kochanym osóbkom, które są przy mnie zawsze. Wierzę, że prędzej czy później dokończycie „Her Final Destination” i wrażenia będą choć zbliżone do reakcji na początek. Niespodzianka na koniec: Wam też dziękuję, zresztą jak zawsze, bo nie ma dnia, w którym byście mnie nie wspierały. Cudowna przyjaźń bez wątpienia jest warta więcej niż tych kilka słów podziękowania, ale w tym miejscu musi wystarczyć.
Dziękuję również Tobie, jeśli tutaj jesteś – niezależnie od tego, kiedy to czytasz. Gdyby nie moi czytelnicy, wtedy to, co robię, nie miałoby sensu.
Z tym blogiem kończę, chociaż to nie znaczy, że o nim zapomnę. Wciąż czytam komentarze, bo na bieżąco przychodzą mi powiadomienia, tak więc żadna opinia nie zostanie pominięta. Chętnie przyjmuję wszystkie uwagi, nawet te najbardziej krytyczne, więc jeśli ktoś do tej pory się nie wypowiadał, a ma na to ochotę, serdecznie zapraszam.
Jeśli chodzi o moją dalszą działalność, to wszystkie moje opowiadania i informacje o nowych można znaleźć tutaj:
Dodam, że wkrótce najpewniej ruszę z nową historią, ale czas pokaże. Wzmianka o planowanym „Blank Dream” wisi na blogu autorskim już jakiś czas, niemniej w pierwszej kolejności chciałabym wszystko uporządkować, bo nie chciałabym dać Wam czegoś, z czego nie będę zadowolona.
Tymi słowami ostatecznie się żegnam i raz jeszcze dziękuję.

Wasza Nessa.