Cisza, która nagle zapadła, miała
w sobie coś przenikliwego. Kolejne sekundy mijały, wydając ciągnąć się w nieskończoność
i sprawiając, że Damien poczuł się tak, jakby czas nagle się zatrzymał.
Bezmyślnie wpatrywał się w Jane, przez krótką chwilę mając wielką ochotę
chwycić ją za ramiona i porządnie potrząsnąć; zrobić cokolwiek, byleby
wymóc na niej udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi. Wszystko wydawało się lepsze
od milczenia, zwłaszcza w tej sytuacji – chwili, w której w głowie
miał jeden wielki mętlik, którego za żadne skarby nie był w stanie
opanować.
Bezwiednie
zacisnął dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowany. Czuł, że trzonek
noża, który wciąż trzymał w ręce, w nieprzyjemny sposób wżyna się w skórę,
ale prawie nie zwrócił na to uwagi. Wiedział jedynie, że nade wszystko pragnął
przerwać to szaleństwo. Poznać odpowiedzi na pytania, które dręczyły go przez
cały ten czas, a które mogły zmienić wszystko. Potrzebował tego,
zamierzając dać sobie i Jane szansę, którą zaprzepaścił lata temu, w impulsywny
sposób decydując się na coś, czego konsekwencje prześladowały go do tej pory.
Może gdyby wtedy zdołał się powstrzymać, próbując rozegrać wszystko inaczej,
wtedy…
Jakie to ma teraz znaczenie?
Zacisnął
usta, ledwo powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych kilku słów na głos.
Cóż, tak – w istocie nie miało, bo i tak nie był w stanie
zmienić przeszłości. Nie zmieniało to jednak faktu, że w pierwszej
kolejności chciał zrozumieć.
– O co
mnie pytasz? – usłyszał po chwili, która wydawała się być wiecznością.
Lśniące,
szmaragdowe oczy Jane wydawały się przenikać go na wskroś. Wciąż stała
naprzeciwko niego, tak blisko, że powinien czuć bijące od jej ciała ciepło, ale
nic podobnego nie miało miejsca. Był tylko chłód – i to nie tylko ten, który
wydawał się wypełniać świątynię, ale przede wszystkim jego samego. Lodowaty
ziąb, mający swoje źródło gdzieś w jego wnętrzu, co skutecznie utrudniało
mężczyźnie koncentrację, podsycając poczucie dezorientacji. To wydawało się go
wyniszczać, zresztą tak jak i świadomość wyboru, przed którym postawiła go
Jane, a którego za żadne skarby nie był w stanie dokonać.
Jego
spojrzenie momentalnie spoczęło na bladej twarzy wciąż nieprzytomnej Liv – delikatnych,
znajomych rysach kogoś, za kogo jeszcze jakiś czas temu był gotów oddać życie.
Teraz bez chwili wahania był w stanie wskazać oznaki sztuczności uczucia,
które łączyło ich przez cały ten czas. To było zbyt szybkie, zbyt gwałtowne,
zbyt… idealne, by mogło być prawdziwe. Uczucie, które był w stanie opisać
wyłącznie jako „grom z jasnego nieba” nie miało prawa istnieć, ale mimo
wszystko…
– Zadałem
ci bardzo proste pytanie, Jane – odezwał się ponownie, starannie dobierając
słowa. Jego głos brzmiał dziwnie, nienaturalnie zachrypnięty i tak cichy,
że ledwo był w stanie go rozpoznać. Och, w gruncie rzeczy nie dbał o to.
– Kogo kochałem – podjął, kładąc
nacisk na to jedno, jedyne słowo – przez cały ten czas? Kto…?
– A jak
ci się wydaje? – przerwała mu w niemalże gniewny sposób.
Chociaż
ledwo był w stanie koncentrować się na niej, jej twarzy i głosie, którego
przecież już nigdy więcej nie powinien usłyszeć, wyraźnie wyczuł zmianę w zachowaniu
Jane – to, że wyraźnie się spięła, być może dogłębnie zraniona jego pytaniem. I chociaż
nie chciał przyjąć tego do wiadomości, podświadomie czuł, że to zachowanie
tłumaczyło wszystko, niezależnie od tego, czego faktycznie mógłby chcieć.
Gdyby to
zależało od niego, bez chwili wahania odciąłby się od tego całego szaleństwa.
Problem polegał na tym, że nie potrafił.
– Ach… –
Palce mocniej zacisnęły się na nożu, chociaż nie sądził, że to w ogóle
możliwe. – No tak… Tak, to chyba oczywiste – przyznał i tym razem zdołał
ją sprowokować, chociaż zdecydowanie nie to było jego celem.
Śmiech,
który wyrwał się z gardła Jane, pod koniec brzmiąc raczej jak szloch, miał
w sobie coś przenikliwego, tym bardziej, że dźwięk odbił się echem od
skrytych w mroku ścian kościoła. Zielone oczy wydawały się wręcz jarzyć w ciemności,
dodatkowo utwierdzając Damiena w przekonaniu, że zdecydowanie nie miał
przed sobą kogoś, kto mógłby należeć do tego świata. Ona już od dawna tutaj nie
pasowała – być może jeszcze na długo przed tym, jak ją poznał, pozwalając, żeby
owinęła go sobie wokół palca i…
– Jak
śmiesz w ogóle zadawać takie pytania, Damien? – wyrzuciła z siebie na
wydechu. Zaskoczyła go tym, że nagle spojrzała na niego w niemalże
błagalny sposób, oczami w podejrzany sposób zamglonymi albo… raczej
zaszklonymi, chociaż irracjonalnym wydawało się, żeby mogła płakać. – Przecież
wiem, że mnie rozpoznałeś. Od samego początku, od pierwszej chwili… Mogłam
przybrać postać innej, ale to niczego nie zmieniało. Przyszedłeś tutaj dla mnie,
bo cię wezwałam… Przyszedłeś, bo jesteśmy sobie przeznaczeni – oznajmiła
spiętym, nieuznającym sprzeciwu tonem.
– Więc Liv…
Nie
pozwoliła mu skończyć. Nagle odsunęła się, wydając z siebie przeciągły,
wręcz gniewny jęk, który równie dobrze mógłby wydobyć się z gardła rozżalonego,
rozkapryszonego dziecka.
– Liv, Liv i Liv!
A kim jest Liv, co Damien? Kim ona twoim zdaniem jest?! – zapytała, ale
nawet nie czekała na odpowiedź. – Jak możesz mówić o kimś, kogo nawet nie
poznałeś? Wy nigdy… Kimkolwiek była ta dziewczyna, nie miałeś okazji poznać
niczego, ponad jej ciało, chociaż i ono zadowoliło cię wyłącznie przez
wzgląd na mnie. Tylko dlatego – wyszeptała, po czym energicznie potrząsnęła głową.
Czarne włosy opadły na bladą twarz, więc odgarnęła je energicznym, gniewnym
ruchem. – Cały czas byłam ja… Tylko ja, bo istniejesz dla mnie, tak jak i ja
trwam dla ciebie. Przybyłeś tutaj dla
mnie.
Jej słowa
brzmiały nieprawdopodobnie, a może to po prostu on nie chciał przyjąć ich
do świadomości. Potrzebował dłuższego czasu, żeby zinterpretować poszczególne
kwestie i doszukać się ich sensu – z tym, że nawet wtedy miał
wątpliwości. Z opóźnieniem dotarło do niego, że zarówno on, jak i stojąca
przed nim Jane, drży, nie tyle ze strachu, co przez nadmiar emocji. Próbował je
stłumić, tak jak robił to przez te wszystkie lata, ale to nie działało, niosąc
ze sobą wyłącznie frustrację i rozdrażnienie – i nic poza tym, bowiem
ucieczka już dawno przestała przynosić ukojenie.
Czegokolwiek
by nie zrobił, byłby na straconej pozycji. To wydawało się równie oczywiste, co
i świadomość tego, że Jane mówiła prawdę. Być może wiedział o tym od
dawna, od pierwszej chwili, kiedy podążając za Liv, bezwiednie wyobrażał sobie
kolor jej oczu, jednocześnie wyczekując i obawiając się tego, że będą
dokładnie takie same jak te, które wpatrywały się w niego teraz – lśniące i tak
intensywnie zielone.
To wszystko
od samego początku nie miało sensu. Trwał w czymś, co po prostu nie miało
prawa go mieć, od miesięcy podejmując decyzje, które z perspektywy czasu
wydawały się pozbawione sensu. Postępował nielogicznie już od chwili, w której
zdecydował się wrócić do tego miejsca – tak po prostu, pod wpływem impulsu, który
teraz jawił mu się jako czyste szaleństwo. To był ten sam impuls, który nakazał
mu podążyć za Liv, który kazał mu ją wielbić i kochać, niezależnie od
tego, że właściwie jej nie znał. To było niczym sen, ale…
Ten sam
impuls całe wieki temu wyzwolił miłość do Jane – uczucie, które wyparowało z chwilą,
w której dostrzegł jej szaleństwo i pierwszy raz zobaczył ją z krwią
na rękach.
Impuls, który
przecież znał, a jednak raz jeszcze dał mu się zwieść, ale…
– Cały czas
robię wszystko dla nas. Naprawdę tego nie rozumiesz? – usłyszał jej nerwowy,
niespokojny szept. Być może mówiła już wcześniej, ale dotychczas nie był tego
świadom, pogrążony we własnych myślach i zrozumieniu, które pojawiło się
tak nagle. – Czy to nie jest najwyższa oznaka miłości, kochany? Poświęciłam dla
ciebie aż tyle, chociaż ty… – Jane urwała, po czym uniosła dłoń do gardła. – To
również ci wybaczyłam.
– Dlaczego?
Musiał
zadać to pytanie. Miał ich wiele, na długo zapomnianych, tym bardziej, że nie
sądził, że kiedykolwiek będzie w stanie je z siebie wyrzucić.
– Z miłości
– powtórzyła z uporem. – Zawsze chodziło tylko o to… Przez wszystkie
te wieki – naciskała, najwyraźniej nie zamierzając odpuścić.
– Więc dlaczego
zdecydowałaś się na to dopiero teraz? Gdzie byłaś, kiedy ja…? – Urwał, zresztą kończenie
tego pytania wydało mu się zbędne.
– Uważasz,
że to ignorancja z mojej strony? Och, Damien! – Jane spojrzała na niego
rozszerzonymi do granic możliwości oczami. Wydawała się przerażona tym, co
mógłby sobie pomyśleć. – Trwałam w piekle… Piekle, które sam mi zagwarantowałeś
– oznajmiła, wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Nie wyobrażasz sobie, co
przez cały ten czas przeżywałam… przez tyle czasu… Wiesz, jak to jest trwać w zawieszeniu,
nie mogąc odejść ani ruszyć dalej? Utknęłam tutaj, mogąc co najwyżej obserwować…
Wszystkie te lata. – Głos wyraźnie jej zadrżał, więc urwała, żeby złapać
oddech. – Nie było nikogo, kto mógłby mnie usłyszeć albo zobaczyć. Mogłam
krzyczeć i błagać, wić się w nieskończonej agonii, ale nic by nie
dało… Wieczna samotność, której zawsze aż tak bardzo się bałam. Poświęciłam się
dla ciebie, a ty przyniosłeś mi cierpienie i niekończącą się spiralę
smutku – wyszeptała, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. – Ale
wybaczyłam ci… Zawsze wybaczam. Zawsze,
bo ty jako jedyny sprawiłeś, że nie czułam się samotna. Nie ma nic gorszego,
niż trwanie w pojedynkę, bez nikogo kochanego u boku.
Mogła
kłamać, ale wszystko w nim aż krzyczało, że mówiła prawdę – każde z wypowiedzianych
słów, jakże wypełnionych smutkiem i czymś, o co wcześniej jej nie
podejrzewał: paraliżującym wręcz strachem przed tym, co ostatecznie okazało się
jej codziennością przez wszystkie te lata. Zrozumienie pojawiło się nagle,
chociaż nie odważył się powiedzieć tych słów na głos: tego, że jej miłość –
jakże bolesna i obsesyjna – była niczym krzyk kogoś, kogo przerażała
samotność. To było przerażające, ale prawdziwe, poza tym tłumaczyło, dlaczego
wybrała sobie właśnie jego.
Żyła w przekonaniu,
że potrzebują siebie nawzajem, tak długo, że naprawdę uwierzyła, że nie ma
innego wyjścia.
– A potem
pojawiła się Liv… W końcu, po tylu latach – odezwała się cicho Jane, jak
gdyby nigdy nic decydując się przerwać panującą ciszę. – To było niczym
olśnienie… Coś nagle drgnęło, a ja po prostu to wykorzystałam. To, że
mogła mnie wyczuć… I ja mogłam poczuć ją. Okazała się moim kluczem ku
wolności, który wykorzystałam – podjęła spiętym tonem. – Kluczem, który wymagał
ofiar, ale czy to ma znaczenie? Życie za życie… Cena, którą od dawna byłam w stanie
zapłacić. Pozostało mi czekać do dnia, w którym mogłabym to zakończyć… To
dnia, w którym granice między światami przestaną istnieć. – Uśmiechnęła
się blado. – Do dzisiaj.
– Nie
rozumiem… Te wszystkie dziewczyny – powiedział z wahaniem, starannie
dobierając słowa. – Ile ich zabiłaś, co? Przez cały ten czas… To nie
wystarczyło? One miały przed sobą całe życie. Otrzymałaś dość, żeby żyć… Choćby
i w ciele Liv, ale to wystarczyło – dodał z naciskiem, ale ona
tylko potrząsnęła głową.
–
Powiedziałam już, że ona – skinęła głową na leżące na katafalku ciało – była
taka jak ja. – Po wiekach pojawiła się dziewczyna o duszy tak bardzo przypominającej
moją… Ktoś, kogo również mógłbyś nazwać wiedźmą, chociaż ona nie była tego
świadoma. Moje idealne naczynie… – Urwała, po czym na powrót spojrzała na
Damiena. – Ale wszystko ma swoje konsekwencje. Coś za coś… Moc kosztuje. Gdybym
tego nie robiła, zabrakłoby mi czasu.
Mniej
więcej w tamtej chwili zrozumiał wszystko, być może w o wiele
większym stopniu, niż mógłby sobie tego życzyć. Jej zachowanie, te wszystkie
ofiary, to, co chciała zrobić miastu… Nie wyobrażał sobie tego, a sama
myśl o Jane w pełni mocy – gotowej zabijać, tylko po to, żeby
utrzymać się na szczycie – wydała mu się przerażająca. Nie mógł tak po prostu
pozwolić jej wykorzystać Samhain w taki
sposób, jakiego oczekiwała, bo to byłby koniec – i to zarówno tego miasta,
jak i jej samej. Mogła sądzić, że właśnie tego chce i powtarzać, że
to akt miłości (cóż, może faktycznie tak było), ale Damien nie potrafił tego
zaakceptować.
Problem
polegał na tym, że zarazem nie chciał ponownie skrzywdzić Jane. Moment, w którym
odebrał jej życie… To mimo wszystko miało go prześladować, zwłaszcza teraz,
kiedy dopuścił do siebie te wspomnienia. Jej zachowanie mu nie pomagało, wręcz
podsycając wyrzuty sumienia, które odczuwał. Mimo wszystko wierzył, że zrobiła
to dla niego, trwając w przekonaniu, że to jedyne wyjście, do którego za
wszelką cenę musiała dążyć. Po tym wszystkim wciąż darzyła go uczuciem, chociaż
zdecydowanie bardziej właściwa wydawała się nienawiść i pragnienie zemsty,
zamiast wybaczenia. Powinien coś zrobić, ale…
Może ją
kochał – w jakimś stopniu, nawet pomimo tego, że wymusiła na nim te
uczucia. Nie mógł też pozbyć się wrażenia, że Liv stałą się cząstką jego życia,
pomimo świadomości, że nigdy nawet się nie poznali.
Zabawne.
Kochał martwą dziewczynę i kogoś, kto nawet nie zdawał sobie sprawy z jego
istnienia. To wydawało się szalone, ale tej nocy chyba już nie miało być w stanie
go zaskoczyć.
– A… Liv. –
Spojrzał na Jane, po wyrazie jej twarzy próbując określić, jak dużo pozostało
mu czasu. – Chcesz jej śmierci… ponieważ pozwoli ci powrócić. Nie jako
człowiekowi, ale…
– Liv ma w sobie
dość mocy, żeby oddać mi człowieczeństwo… Ale ja nie chcę być zwykłym
człowiekiem, Damienie. Chcę odzyskać to, co mi odebrałeś – powiedziała cicho
Jane. – Dlatego pogrzebię to miasto, żeby wszystko wróciło do normy. Wrócę do
ciebie, dokładnie taka sama i dopełnię wszystkiego… Tak, jak obiecałam ci
wieki temu – wyszeptała, nie odrywając od niego wzroku. – Musiałeś czekać na
mnie tyle czasu… I sądzę, że teraz rozumiesz. Wtedy nie, ale teraz musisz
rozumieć, czego tak bardzo pragnę.
Och, tak.
Teraz rozumiał – ją, sens tego wszystkiego i to, co wydarzyło się tych pięćset
lat temu. Zabił ją w takich samych warunkach, nieświadomie zabierając to,
co teraz mogła dać Jane Liv – wieczne życie pod postacią kruchego, marnego
człowieka, który…
Coś, czym
Jane gardziła, a co mogło okazać się dla niej najlepsze – i co mógł
jej ofiarować, w nadziei na to, że nowe życie wykorzysta tak, jak powinna.
Może pozbawiona zdolności, które doprowadziły ją do szaleństwa, zmieniłaby
wszystko, w końcu będąc w stanie normalnie żyć albo…
Może.
– Tak –
przyznał tak cicho, że ledwo słyszał sam siebie. – Teraz… chyba rozumiem –
dodał, a Jane spojrzała na niego z nadzieją.
– Więc to
zrób – rzuciła naglącym tonem. Jej zielone oczy zabłysły, wydając się wręcz
lśnić w ciemnościach. Blask świecy rzucał na bladą twarz długie, drgające
cienie. – Dla mnie, kochany. Zrób to dla mnie… – powtórzyła, ale Damien tylko
potrząsnął głową.
– Zrobię
znacznie więcej – zapowiedział, po czym wysilił się na blady uśmiech. – Nie
wiem, dlaczego pokochałaś właśnie mnie, Jane, ale… spróbuj zrozumieć, że nie
potrzebujesz miłości, żeby być szczęśliwą. Nie takiej za wszelką cenę… Nie
sztucznej – powiedział i zawahał się na moment. – Obiecaj mi, że będziesz
szczęśliwa… Obie z Liv macie takie być – dodał, a Jane uniosła brwi.
– Nie
rozumiem…
Nie czekał,
żeby mogła skończyć. W dłoniach wciąż trzymał nóż, który mu podarowała i który
zdecydował się wykorzystać, ale bynajmniej nie po to, żeby pozbawić życia
dziewczynę na ołtarzu. Tej nocy jak najbardziej miała zostać złożona jedna
ofiara, ale nie Liv – nie ktoś, to sobie na to nie zasłużył i kogo śmierć
mogłaby pociągnąć za sobą konsekwencje w postaci zniszczenia całego
miasta. Szaleństwo Jane nie było tego warte, zresztą…
Och,
istniało jedno serce, które powinno przestać bić już dawno temu. Damien nie
zastanawiał się, dlaczego do tej pory nie miał odwagi tego zrobić, chociaż to
życie – nieskończone, przeciągające się od tylu lat – tak bardzo go męczyło.
Być może wszystko sprowadzało się do przeznaczenia, a może w grę
wchodziło zwykłe tchórzostwo, ale to w gruncie rzeczy nie miało dla niego
żadnego znaczenia.
Jane
również zrozumiała, co się dzieje, ale nie dał jej szansy na reakcję. Usłyszał
jedynie, że krzyknęła – być może z gniewu, a może czystego
przerażenia – dźwięk ten jednak doszedł do niego jakby z oddali, przytłumiony
i nieistotny. Przez krótką chwilę był świadom jedynie jakby nierealnego
bólu, który musiał sam sobie zadać z chwilą, w której pokusił się o ten
jeden, celny cios nożem. Odwieczny czy też nie, nie był w niczym lepszy od
ludzi, kiedy zaś ostrze sięgnęło celu…
Przez
pierwszych kilka sekund nic się nie działo. W zasadzie mógłby nawet
zapomnieć o tym, że nóż przebił skórę, by jak gdyby nigdy nic zagłębić się w sercu. W milczeniu wpatrywał się przed siebie, przez krótką
chwilę gotów przysiąc, że wciąż widzi te lśniące, zielone oczy – na swój sposób
inne niż do tej pory i bardziej ludzkie. To nie musiało o niczym
świadczyć, ale bardzo chciał, żeby tak było.
A potem w końcu
przyszła ulga i wszystko zniknęło.
Raz na
zawsze.
~*~
Obudził ją szloch; rozdzierające
zawodzenie, które wdarło się do jej świadomości, wyrywając ze snu. Czuła
przeszywający ból głowy, ale ten zszedł na dalszy plan z chwilą, w której
usłyszała coraz głośniejszy, przybierający na sile płacz. To wystarczyło, żeby
otworzyła oczy, podrywając się do pionu tak gwałtownie, że aż zawirowało jej w głowie.
Gwałtownie zaczerpnęła tchu, po czym skrzywiła się, dziwnie oszołomiona i z wrażeniem,
że spała bardzo, ale to bardzo długo.
W następnej
sekundzie zamarła, zdolna tylko bezmyślnie rozglądać się dookoła i próbować
zrozumieć, gdzie i dlaczego była. Serce Liv omal nie wyskoczyło z piersi,
kiedy uświadomiła sobie, że siedzi na zimnym, kamiennym stole – być może
ołtarzu, bo sądząc po wystroju pomieszczenia, które była w stanie dostrzec
w łagodnym blasku świec, najpewniej znajdowała się w kościele. Gdzie…?, pomyślała w oszołomieniu,
ale przecież podświadomie wiedziała, jak przez mgłę pamiętając, gdzie wybrała
się na spacer. To było jedno z ostatnich wspomnień – wędrówka przez las w okolicach
dawno opustoszałej kapliczki, która wydawała się ją przyciągać jak magnes, w równym
stopniu fascynując, co i niepokojąc. Pamiętała, że tam szła, ale…
Później nie
było już nic prócz strachu i odległego, jakby nierealnego wspomnienia
paraliżującego jej ciało bólu. Teraz z kolei znajdowała się tutaj, ale chociaż
to odkrycie powinno ją przerazić, z jakiegoś powodu czuła się spokojna. To
było tak, jakby jakaś jej cząstka wiedziała o czymś, czego ciało nie
pamiętało, chociaż to przecież wydawało się niemożliwe.
Nie chciała
zastanawiać się nad tym, co tutaj robiła i dlaczego leżała na tym stole,
otoczona świecami. Uwaga Liv na powrót skupiła się na szlochu, kiedy zaś
powiodła wzrokiem dookoła, na krótką chwilę zamarła, dostrzegając ślady krwi.
Lepka osoka znaczyła zarówno ołtarz, jak i jej sukienkę, jednak najwięcej
śladów dziewczyna dostrzegła na posadzce, choć nigdzie nie widziała ciała, z którego
ta mogłaby wypływać.
Dostrzegła
za to drobną, klęczącą na ziemi postać. Kobieta nie patrzyła na nią,
przyciskając obie dłonie do twarzy i zanosząc się szlochem. Ciemne włosy
przysłoniły policzki, ale to nie powstrzymało jej przed dostrzeżeniem
spływających po bladych policzkach łez. Nieznajoma raz po raz drżała, chyba
jedynie cudem będąc w stanie utrzymać równowagę, co sprawiło, że Liv zapragnęła
jak najszybciej do niej dopaść i powstrzymać; zrobić… cokolwiek. Czuła, że
powinna, bardziej przejęta rozpaczą nieznajomej, zupełnie jakby jakimś cudem
powinna być w stanie ją zrozumieć – i to pomimo tego, że ta przecież
pozostawała jej obca.
– Hej… Hej,
wszystko w porządku? – zapytała cicho, a potem ostrożnie zsunęła się
ze stołu, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy drobnej postaci.
Płacząca
nie zareagowała od razu, wzdrygając się dopiero z chwilą, w której
Liv znalazła się tuż obok i położyła jej dłoń na ramieniu. Z gardła
kobiety wyrwał się jeszcze jeden cichy jęk, a potem w końcu spojrzała
na stojącą przy niej dziewczynę. Miała ładne, zielone oczy i łagodnie
zarumienione policzki, wciąż mokre od świeżych łez.
Liv
wypuściła powietrze ze świstem, po czym bardzo ostrożnie przykucnęła
naprzeciwko niej.
– Co się
stało? – podjęła, siląc się na łagodny ton. – Zraniłaś się? Tutaj wszędzie jest
krew, ale…
– Nie. –
Nie sądziła, że kobieta w ogóle będzie w stanie jej odpowiedzieć. Jej
głos okazał się melodyjny, chociaż przytłumiony przez ledwo stłumiony
szloch. – Nie jestem ranna, ale… Jestem
– dodała i chociaż ostatnie słowo wydawało się całkowicie wyrwane z kontekstu,
z jakiegoś powodu sprawiło, że Liv udało się blado uśmiechnąć.
– W porządku…
Potrzebujesz pomocy? – drążyła dalej, jednocześnie bez pytania ujmując
nieznajomą pod rękę. – Nie pamiętam, co się stało, ale… czuję, że powinnam ci
pomóc. Poznałyśmy się już wcześniej? – dodała pod wpływem impulsu.
Nie
rozumiała dziwnej mieszanki spokoju, ulgi i przeszywającego żalu, które ją
wypełniały, ale to nie miało znaczenia. Liv już jakiś czas temu przywykła do
tego, że czasami wiedziała więcej, niż mogłaby się tego spodziewać. Rozumiała
ludzi, często czytając w nich niemalże jak w otwartych księgach, czym
niezmiennie ich szokowała. To było niczym szósty zmysł – umiejętność, którą
jedni mogliby uznać za dar, a inni za przekleństwo.
W przypadku
tej kobiety, Liv była w stanie doszukać się wyłącznie zagubienia i…
samotności. Pragnień tak silnych, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie
przejść wobec tych uczuć obojętnie. Coś ją do niej przyciągało – rodzaj
podobieństwa, które dostrzegała, chociaż zarazem nie była w stanie go zinterpretować.
To i poczucie
tego, że powinna przy nieznajomej być. Tak po prostu, niezależnie od
wszystkiego.
Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa…
Zadrżała,
porażona intensywnością tej myśli – pozornie należącej do niej, ale jednak
obcej. Czuła się prawie jak wyrwana ze snu, z którego po długim czasie
udało jej się wyrwać. Koszmaru, z którego uciekła, chociaż nadal miała coś
do zrobienia.
Coś, co
wiązało się właśnie z tą kobietą.
Poczuła
ulgę, kiedy nieznajoma nie zaprotestowała, kiedy spróbowała podciągnąć ją do
pionu. Obie chwiejnie stanęły na nogi, Liv dodatkowo powstrzymując swoją
niespodziewaną, roztrzęsioną towarzyszkę.
– Jak masz
na imię? – zapytała cicho, chociaż czuła, że i to powinna wiedzieć.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim kobieta raz jeszcze przeniosła na nią
swoje lśniące, zielone oczy.
– Jane – wyszeptała i to zabrzmiało
tak, jakby sama we własne słowa nie wierzyła. – Mam na imię Jane.
Dzień dobry :)
OdpowiedzUsuńWczoraj miałam zakończenie roku szkolnego, więc postanowiłam jeszcze przed maturą coś poczytać. Tak jak mówiłam, postawiłam na Ciebie. I teraz mogę szczerze powiedzieć, że bardzo dobrze wybrałam :)
Historia Damiena i Liv (a także Jane) była dla mnie fantastyczną odskocznią. Pochłonęłam ją, naprawdę! Zbudowałaś odpowiedni klimat, gdy trzeba było, czuć było grozę, która aż biła z Twojego tekstu.
Z pierwszych rozdziałów nie rozumiłam skąd się wzięło to uczucie między Liv a Damienem. Myślałam : "Coś musi być nie tak z tą Liv." A w przekonaniu tym utwierdziła mnie ich rozmowa podczas śniadania w lokalu u Adeline. Byłam w niemniejszym szoku niż Damien, gdy dziewczyna wzynała mu, że o nim śni i to już przez jakiś czas, że wydaje jej się, że go zna... Byłam trochę wstrząśnięta tym co mu powiedziała. Wtedy zaczęłam się jeszcze bardziej zastanwiać o co chodzi. Co takiego kryje się za uczuciem, które ich łączy? Co się kryje za koszmarami Damiena i snami Liv? Udało Ci się tak wkręcić mnie w to opowiadanie, że nie mogłam się oderwać i skończyłam dziś w nocy, dopóki nie doszłam do ostatniej linijki epilogu. I pozostawiłaś mi wiele pytań w głowie, więc gdy położyłam się spać, byłam jednocześnie podekscytowana a zarazem miałam taką burzę myśli w głowie, że... Oh, nawet nie umiem tego określić.
Pomysł z tymi znikającymi dziewczynami był strzałem w dziesiątkę :) Świetnie wpasował się w ten mroczny klimat ( a na dodatek go wzmocnił), a poza tym moja wyobraźnia podsuwała mi wtedy przeróżne scenariusze na rozwiązanie tej zagadki. Jednak twoja wersja z tymi potrzebnymi ofiarami, w ogóle cały ten plan Jane, po prostu powalił mnie na kolana.
Rozmowa między Adeline i Damienem w ciemnym, opustoszałym lokalu budziła ogromną grozę, potęgowało to jeszcze to, że gdy czytałam ten rodział było już ciemno. Więc udało Ci się naprawdę stworzyć mroczny klimat, oddający nastrój wydarzrń, które się miały niedługo rozegrać. Według mnie zrobiłaś to bezbłędnie i świetny efekt udało Ci się uzyskać :)
UsuńGdy Adeline nazwała Damiena Odwiecznym w mojej głowie narodziły się następne pytania. Stworzyłaś tyle tajemnic, że moja wyobraźnia nie dawała mi spokoju :>
I wtedy nie rozumiałam tego, co powiedziała Adeline do Damiena na temat Liv, o tym, że ta zmieniła się przed tym jak on pojawił się w mieście, że kiedyś była całkiem inna. Teraz to już wiem, że to sprawka Jane, ale wtedy byłam po prostu w szoku.
Zaskoczyła mnie bardzo przemiana, która pojawiła się w Liv po rozmowie Damiena z Adeline. Stała sie nerwowa, podejrzliwa i nie przypominała już tej roześmianej, pozytywnej dziewczyny, ktróą Damien tak bardzo kochał.
Trochę rozumiem Jane, bała się samotności. Bo życie w pojednynkę wcale nie jest łatwe i w sumie nie ma co się dziwić dziewczynie, że miała tego dosyć. Pokochała Damiena i pragnęła dla niego długowieczności. Tylko to ile osób poświęciła dla realizacji swojego planu... Była okrutna, ale myślę że jednoznacznie nie można oceniać tej bohaterki przez wzgląd na jej uczucia, na jej samotność. Pragnęła szczęścia jak każdy inny, tylko źle się do tego zabrała. Uważam, że ta postać jest bardzo intrygująca i wychodzi naprawdę poza schematy. Wyrządziła sporo zła, namieszała, ale to dzięki niej tyle się działo w tym opowiadaniu.
Co co Damiena, to wydaje mi się, że on nigdy nie pogodził się (i chyba nigdy by tego nie zrobił) z prawdziwną naturą Jane, z tym kim w rzeczywistości ona była. Rozumiem go, to musiało być dla niego naprwdę trudne. Przecież, ona była dla niego ważna. Nawet bardzo... A gdy w grę wchodzą uczucia... Cóż, no to wszytsko staje się o wiele trudniejsze.
Ostatnie wydarzenia rozgrywały się w kościele, co wzmacniało mrok, choć to co zamierzała Jane samo w sobie było bardzo, że tak powiem, mroczne.
I powiem Ci szczerze, że takiego zakończenia się nie spodziewałam, za nic sie nie spodziewałam. Myślałam, że może Liv zginie na końcu, że wsyztskie sekrety wyjdą na jaw, ale ktoś straci życie. No i ktoś stracił, ale takiego scenariusza nie przwidziałam. Zakończenie, które stworzyłaś jest bardzo interesujące, mi się podobało, bo nie ma tu żadnego schematu. Stworzyłaś bardzo tajemnicze opowiadanie i trzymałaś tak do końca. Gratuluję, kochana :>
Szkoda mi Damiena, myślę, że nie zasłużył na śmierć. Ale wiem tez, że było mu ciężko, że był naprawdę zagubiony. Bardzo go polubiłam. To naprawdę fajna, ciekawa postać, która już od początku wzbudziła moją symaptię.
Wiesz, w sumie to, ciekawa jestem jak dalej by potoczyły się losy Liv i Jane, już bez Damiena. Jane mówiła, że Liv ma duszę podobną do jej własnej. Zaprzyjaźniły by sie czy raczej trzymały na dystans? Zadaję sobie to pytanie i nadal nie mam pojęcia. Moja wyobraźnia podsuwa mi różne wizje.
No cóż kochana, odwaliłaś kawał naprawdę dobrej roboty :) I mimo, że mówisz, że wolisz dłuższe formy, to myślę że, w tym oopowiadniu bardzo dobrze się odnalazłaś :) Mnie wciągnęłaś po prostu na maksa w swój własny, wykreowany świat.
Dziękuję Ci za to, bo bardzo tego potrzebowałam. Pisz dalej ile wlezie! :D Masz do tego smykałkę, dziewczyno! Uwielbiam Cię <3
Twoja heaven.
Hej, kochana :)
UsuńBardzo się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam Cię tutaj. Tym bardziej cieszy mnie to, że znalazłaś chwilę, żeby trochę wyluzować przed maturą. Będzie dobrze! :D
Dziękuję Ci bardzo za ten komentarz. Bardzo cieszy mnie to, że tak odebrałaś tę historię, tym bardziej, że ja wciąż mam względem niej mieszane uczucia. Może wszystko sprowadza się do formy, bo absolutnie do niej nie przywykłam; sama czuję niedosyt, nie miałam czasu zżyć się z tymi bohaterami, więc i na całokształt patrzę przez palce. Pewnie przesadzam, ale to już taki mój zwyczaj, że mało co mojego w pełni mi się podoba. Wiesz, zawsze jest ta myśl, że mogło się coś zrobić inaczej, lepiej.
Niemniej najważniejsze jest dla mnie to, że Tobie się podobało :) Piszę dla siebie i ludzi, więc jeśli przynajmniej jednej osobie poprawę humor, cel osiągnięty. Tak więc pięknie dziękuję za każde słowo, tak rozbudowaną opinię i to, że po prostu tutaj wpadłaś. Twój sposób patrzenia na całość dał mi do zrozumienia, że w sumie osiągnęłam to, co było w zamierzeniu, co bardzo mnie cieszy. No i kwestia grozy czy zaskoczenia, chociaż mnie wydawało się, że prowadzę to akurat do bólu prosto i przewidywalnie :V Miło wiedzieć, że niekoniecznie ^^
W kwestii tego, co było dalej, to wyobraźnia mile widziana. Sama zwykle mam mieszane uczucia do otwartych zakończeń, ale tu aż się prosiło o coś, co każdy będzie mógł sobie dopowiedzieć :)
Pisać jak najbardziej będę :D Raz jeszcze dziękuję. I bez przesady, nie ma kogo uwielbiać, bo ja tylko robię to, co lubię! =P
Nessa.
Też tak często mam, że czuję, że mogłam zrobić coś lepiej. Ciężko jest być zadowolonym z własnej pracy, gdy ci na niej zależy.
UsuńAle powiem Ci, kochana, że Ty możesz być naprawdę z siebie dumna, bo według mnie ta praca wyszła Ci bardzo dobrze, naprawdę, nie mam się do czego przyczepić :)
Oj, udało Ci się mnie zaskoczyć wiele razy! Według mnie nie prowadziłaś tego przewidywalnie, a wręcz przeciwnie :) Za każdym razem gdy pozostawiałaś w mojej głowie jakieś pytanie, dawałaś mi chwilę refleksji, a moja wyobraźnia tworzyła sobie wizje jak to się może dalej potoczyć. Jednak ani trochę nie wpadłam na to jak to będzie dalej. A naprawdę spodobało mi się jak poprowadziłaś to opowiadanie :)
Dzięki Tobie miałam dzisiaj bardzo dobry humor, wiesz? :) Całe popołudnie spędziłam nad matematyką w ramach powtórek przed maturą, ale podchodziłam do tego optymistycznie, po prostu po tym jak odewrwałam się od świata dzięki twojemu opowiadaniu, to jakoś lżej mi się uczyło :)
Pozdrawiam i ściskam,
heaven.
No i koniec... Hmm... Czuję niedosyt, ale to chyba u mnie standard przy historiach, które mnie zainteresowały, i które szczerze polubiłam.
OdpowiedzUsuńOd samego początku epilogu, w głowie widziałam scenę z filmu „Adwokat diabła”, gdzie Keanu mówi o wolnej woli, a później strzela sobie w głowę... Nie wiem dlaczego tak mi się skojarzyło, ale w sumie wyszło, że dobrze. Może właśnie przez to, śmierć Damiena nie była dla mnie zaskoczeniem. W jakiś sposób się jej spodziewałam, a może nawet oczekiwałam... Co wcale nie znaczy, że mi się spodobała.
I wychodzi na to, że Liv nawet nie pamięta Damiena... Smutłam :(
Ale podsumowując, bo i tak pewnie będę jeszcze wszystko analizować i dopytywać Cię :) Historia naprawdę mi się spodobała i mimo że twierdzisz, że krótkie opowiadania nie są dla Ciebie, to tutaj pokazałaś coś zupełnie innego. Do samego końca trzymałaś w niepewności. Kiedy niby coś zaczynało mi świtać, to kolejny rozdział całkowicie to burzył, żeby pokazać kilka następnych kierunków, w których może potoczyć się ta historia. Do samego końca nie mogłam być niczego pewna i to było świetne! Zmuszało do myślenia i analizowania. I jeśli chodzi o mnie, to chcę więcej takich opowiadań Twojego autorstwa.
Chociaż jedna rzecz nie daje mi spokoju. To tajemnicze „coś”, o którym była mowa w prologu. Co się z tym stało?
I to byłoby chyba na tyle z mojej strony tutaj. ^^ Gratuluję, że udało Ci się napisać to w tak dobry sposób, mimo że nie czujesz się w okrojonym tekście, że tak to ujmę :)