Czuł, że nie wszystko jest
takie, jakie powinno. Rozmowa z Liv nie dawała mu spokoju, zresztą tak jak
i wrażenie, że z zachowaniem dziewczyny nie wszystko jest w porządku.
Choć nie potrafił tego opisać, coś w niektórych jej słowach, spojrzeniach
czy gestach sprawiało, że czuł się nieswojo – tylko czasami, choć starał się o tym
nie myśleć i nie okazywać towarzyszącego mu niemalże na każdym kroku
niepokoju. Powtarzał sobie, że to wyłącznie jego wrażenie, ale to było niczym
wierutne kłamstwo, którego był świadom, choć nie potrafił stwierdzić, gdzie
miało swoje źródło.
Koszmary wciąż
powracały, chociaż z czasem zaczęły się zmieniać. Przynajmniej miał takie
wrażenie, bo po przebudzeniu nigdy nie potrafił przypomnieć sobie szczegółów.
Jedynym, czego pozostawał naprawdę pewien, było to, że za każdym razem
towarzyszył mu bezlitosny, kobiecy śmiech – znajomy i niepokojący, choć i te
wspomnienia wydawały się wystarczająco odległe, by nie był w stanie ich do
siebie przywołać. Cokolwiek się działo, wydawało się być poza jego zasięgiem,
pomimo tego, że jednocześnie czuł, iż powinien mieć choćby cząstkowy wpływ na
wszystko, czego doświadczał. Problem polegał na tym, że to wcale nie było takie
proste, jak mógłby tego oczekiwać.
Wielokrotnie
budził się u boku Liv z przekonaniem, że powinien rozumieć – z tym,
że wtedy zazwyczaj miał w głowie pustkę, co stanowczo zaprzeczało temu
stwierdzeniu. W zasadzie jakimś cudem osiągał odwrotny skutek, gotów
przysiąc, że z każdym kolejnym dniem był coraz dalszy od znalezienia
odpowiedzi. To było tak, jakby miał klapki na oczach; patrzył na gotowe
rozwiązania, ale nie był w stanie zrobić niczego, co w związku z tym
miałoby jakikolwiek sens. Tkwił w miejscu, bezskutecznie usiłując
poskładać elementy układanki – względnie kompletnej, choć po bliższym
zapoznaniu z poszczególnymi częściami szybko można było przekonać się, że
tak naprawdę brakowało najważniejszego. Nie widział tego, co mógłby uznać za
kluczowe i co mogłoby mu pozwolić właściwie spojrzeć na całość.
Cholera, to
było przerażające, przynajmniej zdaniem Damiena. Czuł, że coś mu umyka –
najważniejsza kwestia, dzięki której byłby w stanie zrozumieć swoją rolę
we wszystkim, co w ostatnim czasie działo się w mieście. Irytowało
go, tak bardzo był ślepy, pomimo oczywistych przesłanek niezdolny do
znalezienia odpowiedzi na dręczące go pytania. Z drugiej strony, być może
doskonale wiedział, gdzie leżał problem i jak go rozwiązać, ale
powstrzymywał się przed tym, aż nazbyt świadom tego, że wtedy musiałby naruszyć
to, co działo się pomiędzy nim a Liv. I jeśli miał być ze sobą
szczery, naprawdę się tego bał – odrzucenia ich wzajemnych relacji, co mogłoby poprowadzić
bezpośrednio do końca ich związku. A na to zdecydowanie nie mógł sobie
pozwolić.
Kochał ją.
Kochał tak
bardzo, że gdyby ją stracił, to byłoby czymś nie do zniesienia. Ta dziewczyna
znaczyła dla niego o wiele za dużo, żeby tak po prostu z niej
zrezygnować, niezależnie od tego, jak krótko się znali. Nawet wtedy, kiedy
wzbudzała w nim niepokój, jego uczucia nie ulegały zmianie. W efekcie
czuł się gotów przyjąć dosłownie wszystko, co miałaby mu do zaoferowania – i to
łącznie z kłamstwami, gdyby nagle okazało się, że to jedyne, czego mógłby
oczekiwać. Niczego więcej nie potrzebował, a przynajmniej to powtarzał
sobie za każdym razem, kiedy nachodziły go wątpliwości.
Zima
zbliżała się wielkimi krokami, wyczuwalna w powietrzu i wszechobecna.
Chłód napierał ze wszystkich stron, skracając życie wrażliwych na taką
temperaturę roślin, zmieniając letnie przyzwyczajenia zwierząt i sprawiając,
że również ludzie mniej chętnie wychodzili na zewnątrz. W efekcie ulice
coraz częściej bywały opustoszałe, choć Damien podświadomie czuł, że przyczyna
jest o wiele bardziej złożona, aniżeli mógłby na pierwszy rzut oka sądzić.
Coraz częściej dało się słyszeć plotki na temat zaginionych dziewczyn, chociaż i te
nie były aż tak intensywne, jak można by tego oczekiwać. Pewne rzeczy miały
miejsce i z jakiegoś powodu ludzie przyjmowali je jak coś, co prędzej czy
później musiało się wydarzyć. To wydawało się nienaturalne, przynajmniej
zdaniem Damiena, ale z drugiej strony…
Najbardziej
nieprawdopodobne wydawało mu się to, że już kiedyś tego doświadczył. Uczucie déjà vu towarzyszyło mu niemalże na
każdym kroku, uciążliwe i tak przejmujące, że ledwo był w stanie nad
nim zapanować. Prawda jest taka, że
dobrze znasz odpowiedzi, myślał niejednokrotnie, ale nawet jeśli faktycznie
tak było, nie potrafił ich do siebie przywołać. Tkwił w miejscu i to
go martwiło, zresztą tak jak i wrażenie, że kiedy w końcu zrozumie,
będzie za późno. Mógł szukać odpowiedzi, bowiem te kryły się gdzieś w przeszłości
– to jedno zrozumiał aż nazbyt dobrze – ale oczywiście okazał się zbyt wielkim
tchórzem, by sobie na to pozwolić. Nie mógł, bowiem zbytnio zależało mu na Liv,
a wszystko w nim aż krzyczało, że gdyby tylko pozwolił sobie na zbyt
wiele, wtedy by ją stracił.
Nie
wyobrażał sobie tego.
Nie, skoro
potrzebował jej aż do tego stopnia, że…
Myślenie o dziewczynie
zwykle ucinało wszelakie dyskusje, sprawiając, że nie był w stanie skupić
się na niczym innym. Wystarczył jej dotyk, zapach czy dźwięk głosu, żeby nabrał
pewności co do tego, kto w tym wszystkim pozostawał najważniejszy.
Cokolwiek się działo, nie miało znaczenia, przynajmniej tak długo, jak ona była
przy nim. Jeśli miał być ze sobą szczery, w którymś momencie przestały
obchodzić go te dziewczyny, a prawdziwym priorytetem stało się to, żeby
zapewnić Liv bezpieczeństwo.
Cóż, była
kobietą, prawda? Równie młodą, delikatną i kruchą, co dziewczyny, które
regularnie znikały z miasteczka. Obawiał się, że prędzej czy później mogła
podzielić ich los, a na to zdecydowanie nie zamierzał sobie pozwolić. Nie,
skoro w głowie wciąż miał jej słowa na temat tego, że żadna z nich
nie wróci. Podświadomie czuł, że to jak najbardziej prawda, choć i tego
nie potrafił jednoznacznie wytłumaczyć. Skąd mogła wiedzieć, prawda? Ale z drugiej
strony, nie był w stanie tak po prostu zapomnieć o tym, że doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, że on się pojawi. Wydawała się świadoma
rzeczy, których on mógł co najwyżej się domyślać. Czuła, kierując się intuicją,
która mogłaby wydawać się czymś nierealnym, gdyby sam nie przekonał się, iż jak
najbardziej miała związek z rzeczywistością. W efekcie już nic nie
było w stanie go zaskoczyć, a może po prostu nie chciał przyjąć do
wiadomości tego, że Liv mogłaby go okłamać. Wiedział jedynie, że musi być przy
niej, by w razie potrzeby móc ją ochronić – nic innego nie wchodziło w grę.
Kolejne dni
mijały, ale prawie nie był tego świadom, skupiony przede wszystkim na
odrzucaniu od siebie dręczących go wątpliwości i przebywaniu z dziewczyną,
która skradła jego serce. Był coraz pewniejszy tego, że nie potrzebował nikogo
więcej, a ich spotkanie było niczym cud, który należało jak najlepiej
pielęgnować, niezależnie od możliwych konsekwencji. Miał ją i to się
liczyło, tym bardziej, że Liv z jakiegoś powodu sama do niego lgnęła.
Chwilami wręcz miał ochotę zabrać ją i wyjechać, by nabrać pewności, że
nic złego się nie wydarzy. Takie myśli dręczyły go coraz bardziej i bardziej,
zwłaszcza w miarę jak zaczęła zbliżać się zima – zupełnie jakby wraz z opadem
pierwszego, świeżego śniegu mogło wydarzyć się coś, co wszyscy od dłuższego
czasu przeczuwali, choć żadne z nich nie było na to gotowe.
Inną
kwestia pozostawało Halloween, o którym już wcześniej wspominała mu Liv.
Nie był szczególnie zaskoczony, kiedy pewnego poranka jak zwykle przybiegła do
niego z samego rana, zarzuciła mu obie ręce na szyję, po czym – wcześniej
zaciągnąwszy do kuchni, gdzie opadł na najbliższe krzesło, pozwalając żeby
dziewczyna wspięła mu się na kolana – podsunęła mu lekko pogięty, zerwany skądś
kolorowy plakat.
– Impreza?
– zapytał zaskoczony, obrzucając ogłoszenie nieco zdezorientowanym spojrzeniem.
Na ustach
dziewczyny jak na zawołanie pojawił się olśniewający uśmiech.
– Nie taka
zwykła, Damien – rzuciła niemalże urażonym tonem. – Nie wiedziałeś, że Amhertst
powstało właśnie w Samhain? – zapytała, kolejny raz używając tej dziwnej,
starej nazwy święta zmarłych. – Co roku miasto obchodzi ten dzień w bardzo
uroczysty sposób. Będą tańce, muzyka, wyjątkowe stroje… Prawdziwy bal! –
oznajmiła z entuzjazmem, który – musiał to przyznać – miał w sobie
coś wyjątkowo zaraźliwego.
– A to
oznacza, że nie usiedzisz w domu – nie tyle zapytał, co po prostu
stwierdził fakt.
Uśmiechnął
się mimowolnie, zwłaszcza kiedy oczy Liv zabłysły, a ona usiadła na nim
okrakiem, prostując się, żeby ich twarze znalazły się na jednym poziomie. Nie
potrzebował odpowiedzi, a tym bardziej samemu nie musiał o nic pytać,
w zamian jak gdyby nigdy nic nachylając się, żeby móc musnąć wargi
dziewczyny ustami. Ich pocałunki zawsze miały w sobie coś gwałtownego, co
sprawiało, że Damienowi z miejsca robiło się gorąco, a Liv wydawała
się lgnąć do niego na wszystkie możliwe sposoby. Tak było również tym razem,
więc przygarnął ją do siebie, wsuwając obie dłonie pod jej pośladki, by z lekkością
unieść ją, w następnej sekundzie porywając rozochoconą dziewczynę na ręce.
Nie musiał
prosić o pozwolenie, żeby zadecydować o udaniu się do sypialni. Wciąż
ufnie się do niego tuliła, pozwalając, by zabrał ją do pokoju, gdzie chwilę
później oboje zalegli na wąskim łóżku, spragnieni siebie i wzajemnej
bliskości. Nie był w stanie zliczyć, jak wiele razy kończyli właśnie w ten
sposób, oboje rozochoceni, pod wpływem zapomnienia i pragnień, którym
nigdy nie pozwalali czekać. To było równie naturalne, co i świadomość
tego, że mogliby być razem – całe ich istnienie, oparte na tym, żeby trwać dla
siebie nawzajem, zupełnie jakby właśnie z tego powodu byli właściwi.
Tak było i tym
razem, a jednak tuląc do siebie delikatną, ufną Liv, Damien mimowolnie
pomyślał, że to jeden z ostatnich razów, kiedy mogą w ten sposób cieszyć
się sobą.
Choć to
wydawało się pozbawione sensu, miał wrażenie, że nadchodzące uroczystości
zmienią wszystko – i to go przerażało.
~*~
Nigdy nie przepadał za
tłocznymi, głośnymi miejscami. Właściwie nie miał pewności, kiedy i w jaki
sposób się to zaczęło. Wiedział jedynie, że w takich warunkach czuł się
źle, niezależnie od tego, co przyszłoby mu robić. Tak było i tym razem, a Damien
poczuł się co najmniej osaczony, ledwo tylko wraz z Liv znaleźli się tuż
obok elegancko urządzonego, dobrze oświetlonego budynku.
Kilka razy
widział tutejszy ratusz, zwłaszcza kiedy spacerował wraz z dziewczyną,
niezliczoną ilość razy pokonując trasę do prowadzonej przez Adeline knajpki. Od
czasu zaginięcia wnuczki kobiety pojawiali się tam z Liv rzadziej, tym
bardziej, że właścicielka wyraźnie nie miała cierpliwości do obsługiwania
klienteli. Jakby tego było mało, Damien miał wrażenie, że już od dłuższego
czasu Adeline dziwnie spoglądała na jego towarzyszkę – w przenikliwy, co
najmniej niepokojący sposób, jakby doszukiwała się w dziewczynie czegoś,
co wzbudzało w niej niechęć. Zwłaszcza dla niego było to czymś nie do
pojęcia, tym bardziej, że od pierwszego spotkania z kobietą był gotów
przysiąc, że ta traktowała Liv jak kogoś bliskiego. Nie rozumiał tej zmiany,
ostatecznie uznając, że to czysta zawiść – być może rozżalenie o to, że
coś złego mogłoby spotkać zaginioną Chloe, a nie Bogu ducha winną,
cieszącą się życiem dziewczynę.
Nie
rozumiał tego i chyba nie chciał pojąć, świadom tylko i wyłącznie
tego, że prędzej pozwoliłby się pokroić żywcem, aniżeli dopuścił do tego, by coś złego
stało się Liv. Poniekąd z tego powodu zgodził się na wspólne wyjście,
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej pragnąc czuwać nad bezpieczeństwem tak
ważnej dla niego osoby. Choć znali się tak krótko, pokochał ją w stopniu
wystarczającym, by bezwiednie zacząć planować wspólne życie. Zabawne, bo to
chyba kobiety zawsze w pierwszej kolejności snuły konkretne plany na
przyszłość, ale to nie miało dla Damiena większego znaczenia. Dla niego
pozostawało ważne to, że doskonale wiedział czego tak naprawdę chce. W tym
wypadku wszystkie plany sprowadzały się do Liv, ale to już od dawna przestało być
dla mężczyzny zaskoczeniem.
Choć nie
sądził, że kiedykolwiek zdecyduje się na coś podobnego, zamierzał uporządkować
życie w taki sposób, by mogli spędzić je razem. Coraz częściej brał pod
uwagę to, żeby wyjechać z miasta, zabrać dziewczynę gdzieś daleko, a potem
poukładać wszystko od nowa, daleko od miejsca, które wzbudzało w nim jakże
mieszane uczucia. Szczerze powiedziawszy, był niemalże całkowicie pewien tego,
że chce się jej oświadczyć – i że to wcale nie było zbyt pochopnie
podjętą, nierozsądną decyzją. Och, może w przypadku innych, nieświadomych
niczego par, ale z nimi było inaczej. Sama Liv powiedziała, że śniła o nim
na długo przed tym, jak się pojawił, on z kolei pozwolił owinąć się wokół
palca w chwili, w której ujrzał ją po raz pierwszy. To nie mógł być nic
nieznaczący przypadek, ale coś więcej – jakaś nadludzka interwencja,
przeznaczenie… Cokolwiek innego, choć nigdy nie był osobą, która wierzyłaby w takie rzeczy.
Melodyjny
śmiech Liv wyrwał go z zamyślenia, sprawiając, że bez chwili wahania
skoncentrował się na swojej towarzyszce. Tej nocy wyglądała niezwykle i to
najdelikatniej rzecz ujmując. Nigdy nie podważał tego, że była piękna i słodka
– energiczny, radosny chochlik, którego nie dało się nie polubić. Tak czy
inaczej, zdążył przywyknąć do widoku radosnej Liv w jasnych, często
pastelowych ubraniach, bo te pasowały do niej idealnie. Nigdy wcześniej nie
widział jej w czerni, więc tym bardziej zaskoczyła go, tego wieczora decydując
się na długą do ziemi, ciasno przylegającej do jej drobnej sylwetki sukni w kolorze
nocnego nieba. Materiał podkreślał smukłość ciała dziewczyny, wcięcie talii
oraz rozpuszczone, miękko opadające na ramiona i plecy rude loki.
Wyglądała pięknie i tajemniczo, zwłaszcza kiedy dla lepszego efektu zasłoniła
twarz misternie zdobioną, srebrzystą maseczką, jakby żywcem wyjęta z jakichś zamierzchłych czasów. Swoją drogą, pasowałaby tam, a przynajmniej
Damienowi bardzo łatwo przyszło wyobrażenie sobie dziewczyny jako panny z bogatego
dworu – księżniczki, która miałaby na swoje skinienie liczną służbę i gotowe
spełnić każdą jej zachciankę dwórki.
Plac przed
ratuszem wydawał się dosłownie jarzyć w ciemnościach, pełen
różnokolorowych światełek, ozdób i stoisk. Liv miała rację, twierdząc, że w dniu
Halloween przypadała również rocznica założenia miasta. Z tego, co zdążył
się dowiedzieć, kolejne rocznice jak najbardziej obchodzono z rozmachem,
zawsze łącząc przypadającą na ten wieczór tradycję przebierania się w zmyślne
stroje z coroczną, charakterystyczną dla Amhertst paradą. Początkowo nie
wyobrażał sobie tego, dotychczas myśląc o miasteczku jak o miejscu
spokojnym i niemalże wyludnionym, ale wraz z nadejściem wieczora
przekonał się, że jego wyobrażenia były błędne. Do tej pory nie zdawał sobie
sprawy z tego, jak wielu ludzi zamieszkiwało to miejsce, więc widok
dziesiątek obcych kobiet, mężczyzn i dzieci skutecznie wprawił go w konsternację.
Liv
dosłownie promieniała, zachowując się jak mała dziewczynka, którą rodzic
pierwszy raz zabrał na jakąkolwiek większą, zorganizowaną imprezę. Obserwował
ją z zaciekawieniem, kiedy uśmiechała się do zebranych, z niektórymi
jak gdyby nigdy nic wchodząc w swobodną rozmowę. Mieszka tutaj, więc to oczywiste, że zna więcej osób od ciebie, pomyślał
w roztargnieniu, ale zachowanie dziewczyny i tak wydało mu się co
najmniej niezwykłe. Co więcej, obserwując spojrzenia rozmówców Liv, czuł się
niemalże dumny przez to, że mogłaby przyjść akurat z nim – i że
przecież należała do niego. Chyba nawet chciał, żeby na nią patrzyli, pragnąc
chwalić się dziewczyną, niczym jakimś drogim klejnotem – pięknym, delikatnym i bardzo
kosztownym. Przede wszystkim dlatego nie przeszkadzało mu to, że sam przez
większość czasu milczał, mimo wszystko pozostając w tym towarzystwie ni
mniej, ni więcej, ale po prostu intruzem. Co z tego, skoro najbardziej
liczyło się szczęście Liv?
Ulokowany
na szczycie ratusza zegar wybił godzinę dziesiątą wieczorem. Kolejne uderzenia
miały w sobie coś przenikliwego, ciężkie i jakby ostateczne, dziwnie
niepasujące do radosnej otoczki uroczystości. Damien z powątpiewaniem
rozejrzał się dookoła, ogarnięty niejasnym przeczuciem, że coś jest nie tak,
choć za żadne skarby nie potrafił tego samemu sobie wytłumaczyć. Dziwne przeczucia
towarzyszyły mu regularnie, nasilając się wraz z każdym kolejnym dniem,
który dzielił ich od tego wieczora. Teraz osiągnęły apogeum, choć to przecież
nie miało sensu, skoro wszystko było w porządku – Liv była u jego
boku, roześmiana i jak najbardziej usatysfakcjonowana ze wspólnego
wyjścia.
– Hej,
wszystko w porządku? – usłyszał i mimowolnie wzdrygnął się, w pośpiechu
przenosząc wzrok na swoją towarzyszkę. Spoglądała na niego w niemalże
troskliwy sposób, jak zwykle, kiedy zdarzało mu się zamyślić i przez to
zaczynał ją ignorować.
– Och,
jasne… – Z uwagą zmierzył ją wzrokiem. Jego dłonie wylądowały na smukłych,
odkrytych ramionach wtulonej w niego Liv. – Nie jest ci zimno? – zapytał
pod wpływem impulsu, odsuwając się na tyle, żeby móc zsunąć marynarkę.
– Nie, nie…
Może troszeczkę – przyznała dziewczyna, a na jej ustach pojawił się
olśniewający uśmiech. – Ale znam lepszy sposób, w jaki możesz mi pomóc –
zapowiedziała, po czym stanowczo chwyciła go za rękę.
Zrozumiał
na krótko po tym, jak pociągnęła go za sobą, z wprawą lawirując w tłumie
i wyraźnie zmierzając ku wyznaczonemu na samym środku placu kawaku wolnej
przestrzeni. To właśnie tam ulokowano coś na kształt parkietu, zajętego przez
zaledwie kilka par, które leniwie kołysały się do jakiejś bliżej nieokreślonej,
spokojnej melodii. Nawet się nie zawahał, pod wpływem impulsu otaczając Liv
ramieniem i lekko unosząc, by wraz z nią móc pokonać niewielkie
wzniesienie, które dzieliło ich od zapełnionej tańczącymi przestrzeni.
Och, tak… Mieliśmy się bawić, prawda?,
upomniał się w myślach. Jakaś jego cząstka wciąż próbowała zrozumieć to,
co działo się wokół niego, usiłując wpasować w to wszystko dręczące go złe
przeczucia. Miał do siebie o to pretensje, tym bardziej, że nie z tego
powodu zabrał Liv na uroczystości, by teraz zadręczać się nic nieznaczącymi
obawami.
Uśmiechnął
się, kiedy stanęli naprzeciwko siebie, tak blisko, że wciąż był w stanie
wyczuć bijące od jej ciała ciepło. Nie zaprotestowała, kiedy z wprawą
położył dłonie na jej biodrach, zachęcając, by podeszła jeszcze bliżej. Nie
pamiętał, kiedy ostatnim razem trzymał w taki sposób jakąkolwiek kobietę, a tym
bardziej tańczył, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, tym
bardziej, że dobrze pamiętał, co takiego powinien zrobić.
– Liv… –
zaczął, zamierzając oficjalnie poprosić ją do tańca, ale coś go przed tym
powstrzymało.
To stało
się mniej więcej w chwili, w której ich spojrzenia się spotkały, a on
pierwszy raz tego wieczora zwrócił uwagę na jej oczy. Zaraz po tym zamarł,
porażony dość istotnym, niepokojącym szczegółem, który sprawił, że z wrażenia
serce omal nie wyskoczyło mu z piersi.
Zielone.
Jej
tęczówki były zielone, ale…
– Coś się
stało? – zmartwiła się, bez chwili wahania ujmując jego twarz w dłonie. –
Hej, Damien…
– Twoje
oczy… – wyrwało mu się.
Dziewczyna
lekko przekrzywiła głowę, bynajmniej nierozeźlona taką reakcją. Wręcz
przeciwnie – na jej ustach jak na zawołanie pojawił się olśniewający uśmiech,
który skutecznie wytrącił już i tak oszołomionego Damiena z równowagi.
– Och, to
soczewki! – zapewniła, po czym roześmiała się melodyjnie. – Myślałam, że
zauważyłeś wcześniej… Co sądzisz? Zawsze uważałam, że do moich włosów taki
kolor będzie pasował idealnie. Jak szmaragdy!
Nie
odpowiedział, zdolny co najwyżej się w nią wpatrywać i próbować
uporządkować myśli. Wciąż czuł się dziwnie oszołomiony, choć pierwszy szok
zaczął z wolna mijać, pozostawiając po sobie przede wszystkim uczucie
dezorientacji. Tak, soczewki… To było w stylu Liv, tym bardziej, że od
zawsze miewała nietypowe pomysły. Poza tym… skąd mogła wiedzieć, prawda?
Teoretycznie wiedziała dużo – aż za dużo, przynajmniej z logicznego punktu
widzenia – ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
Dziewczyna
chwyciła go za ręce, po czym bardziej stanowczo pociągnęła na parkiet.
Uśmiechała się i to sprawiło, że z wolna zaczął się rozluźniać,
utwierdzając w przekonaniu, że tak naprawdę nie ma powodów do niepokoju.
– Chodź,
zatańczmy. Ta noc… jest niezwykła, wiesz? – Było coś niepokojącego w spojrzeniu,
które mu posłała. – W Samhain wszystko jest inne. Zasłona między światem
żywych i umarłych jest taka krucha… Tak przynajmniej kiedyś wierzono –
dodała, po czym roześmiała się w melodyjny, hipnotyzujący sposób. – Ale to
teraz nieważne… Nieważne – powtórzyła z naciskiem.
– Liv… –
zaczął, ale tylko pokręciła głową.
– Po prostu
zatańczmy. Niechaj ogarnie nas zapomnienie, a taniec wciąż trwa…
Hej! Troszkę później niż zazwyczaj, ale nie ma tego złego. Jestem zadowolona z efektu, choć chwilami wciąż nie mam pewności, co tak naprawdę piszę. Cóż, ta historia powstaje sama i chyba tak będzie już do samego końca…Och, skro o zakończeniu mowa, to wraz z następnym rozdziałem zaczynamy finalną akcję. Zabawne, tak szybko, ale… to opowiadanie jest inne i dużo krótsze, co wielokrotnie powtarzałam. Tak czy inaczej, do wyjaśnień naprawdę niedużo, zresztą jak do epilogu, ale nie uprzedzajmy faktów. Mam nadzieję, że niczego ani nie popsułam, ani nie popsuję, a rozwiązanie okaże się dla Was zaskoczeniem.Może późno, ale i tak życzę wszystkim wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożonarodzeniowych! Przy okazji dziękuję za obecność, bo to bardzo mnie motywuje. Jesteście cudni.Do napisania, najpewniej jeszcze w tym roku!
Z każdym kolejnym rozdziałem pogrążasz moje poprzednie teorie... I w sumie nie wiem co o tym myśleć. Chyba to dobrze, bo wciąż czytam z wypiekami na policzkach.
OdpowiedzUsuńCzyżby Liv była tylko iluzją i w rzeczywistości to zielonooka, chcąca omamić Damiena, żeby mieć go dla siebie? Odnoszę wrażenie, że to co ma się wydarzyć już było i zostało wymazane z pamięci Damiena, a i on tutaj jest ofiarą. Jakieś pierwsze warstwy jego powiedzmy otępienia i narzuconej iluzji opadają, a on zaczyna dostrzegać nieprawidłowości, choć odpycha te wszystkie myśli od siebie.
Kocha, chce być szczęśliwy... I w tym momencie to, że Liv to zielonooka miałoby sens, bo tamtą kochał i dokładnie tym samym uczuciem obdarzył Liv.
Niepokojące wydaje się wspomnienie o cienkiej zasłonie między światem żywych, a umarłych. Coś się święci i tak samo jak Damien, mam złe przeczucia.