Liv okazała się najbardziej
energiczną, radosną istotą, jaką kiedykolwiek miał okazję poznać. Mówiła dużo i szybko,
wyrzucając z siebie kolejne słowa z prędkością karabinu maszynowego i nie
sprawiając wrażenia zrażonej tym, że chwilami ledwo mógł za nią nadążyć.
Najbardziej szokujące dla Damiena okazało się to, że wydawała się chcieć rozmawiać
o wszystkim, nawet na najbardziej błahe tematy, całkowicie obojętna na to,
że praktycznie się nie znali. „Co z tego, skoro możemy się poznać?” –
komunikowała całą sobą i, cholera, to jak najbardziej mu się podobało.
Kiedy tylko
znaleźli się poza domem, zaczęła zachwycać się słońcem wystawiając twarz ku
ciepłym promieniom i zachowując się trochę jak dziecko, które czerpie
dziką przyjemność z możliwości obcowania z naturą. Obserwował ją z uwagą,
czując się trochę jak we śnie, chociaż tym razem miał do czynienia z czymś
zgoła odmiennym niż koszmar, którego doświadczył chwilę wcześniej. Gdzieś w pamięci
wciąż majaczyło wspomnienie długiej, bezsensownej wędrówki przez las, ale to
zeszło na dalszy plan, z wolna blaknąc i stając się dla
Damiena czymś pozbawionym najmniejszego chociażby znaczenia.
Nie był
zaskoczony tym, że jego towarzyszka dobrze znała miasteczko. Choć aż tryskała
energią, zdołała przeciągnąć wspólny spacer, spokojnie idąc u jego boku, a w którymś
momencie najzwyczajniej w świecie biorąc go za rękę. W pierwszym
odruchu spojrzał na ich splecione dłonie w oszołomieniu, by po chwili
zaskoczyć samego siebie tym, że wcale nie chciał jej puszczać. Kiedy go
dotykała, to było niczym zetknięcie z prądem – przyjemne impulsy, które
raz po raz przenikały jego ciało, sprawiając, że czuł się w równym stopniu
oszołomiony, co i zachwycony. To było tak, jakby po długich poszukiwaniach
odnalazł to, co utracił – czy też raczej tę, której nade wszystko potrzebował.
Dlaczego mam wrażenie, że cię znam?,
pomyślał w oszołomieniu, coraz bardziej wytrącony z równowagi. Kątem
oka obserwował Liv, która radośnie trajkotała na temat tego, jak bardzo lubiła
lato. Nie irytowało go to ani trochę, tym bardziej, że sam o wiele
entuzjastyczniej podchodził do tej pory roku. Zimą, kiedy świat wydawał się być
bardziej ponury i mniej przychylny ludziom, zwykle działy się złe rzeczy.
Kto jak kto, ale on wiedział o tym doskonale, chociaż gdyby ją o tym
poinformował, najpewniej uciekłaby równie szybko, co i się pojawiła.
Wiedział, że kłamstwa w jakiejkolwiek kwestii nie są najlepszym pomysłem,
ale bywały sytuacje, w których pominięcie pewnych rzeczy albo zapomnienie
wydawały się najlepszym, czego można by doświadczyć.
Uświadomił
sobie, że nie chce stracić Liv. Zrozumiał to już w chwili, w której
po otwarciu drzwi zobaczył ją w progu swojego domu, a może już
wcześniej, kiedy szła ulicą, a on obserwował ją jak urzeczony. To nie jest możliwe, myślał raz po raz,
ale choć zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że wszystko dzieje się zbyt szybko, a on
nie miał prawa czuć do niej czegokolwiek, zwłaszcza tak głębokich uczuć jak te,
które cisnęły mu się na usta. Czuł, że nic nie było takie, jakie powinno –
dokładnie jak we śnie, chociaż nie potrafił stwierdzić czy w dobrym, czy
może kolejnym koszmarze – ale z jakiegoś powodu nie potrafił się tym
należycie przejąć. Nie rozumiał niczego, jednak pomimo tego zamierzał w tym
trwać, cierpliwie czekając i pozwalając na to, żeby kolejne wydarzenia
miały miejsce w swoim tempie – dokądkolwiek by nie prowadziły, niezależnie
od możliwych konsekwencji.
– Chodźmy
tutaj – zadecydowała Liv, skinieniem głowy wskazując na jeden ze znajdujących
się po drugiej stronie ulicy budynków. – Lubię to miejsce. Poza tym znam
właścicielkę – dodała z olśniewającym uśmiechem.
Nie
protestował, w zamian odwzajemniając gest. Nie mógł się powstrzymać, tym
bardziej, że pomimo oszołomienia, które wzbudzało w nim zachowanie Liv,
dziewczyna bez większego wysiłku okazała się zdolna do tego, żeby poprawić mu
humor. Nie wyobrażał sobie tego, że istniała jakakolwiek osoba odporna na jej
charakter – na to, jaka była, czy może raczej wydawała się być. Gdyby miał
opisać ją w kilku zaledwie słowach, wystarczyłyby mu dwa: żywy płomień; i to nie tylko przez
wzgląd na rzucające się w oczy włosy, ale przede wszystkim charakter,
który niezmiennie go zachwycał. Wystarczyła mu jedna rozmowa, żeby to zrozumieć
i w pełni zaakceptować.
Budynek,
który wskazała mu Liv, okazał się restauracją. W zasadzie to było zbyt
mocne słowo, bo po wejściu miejsce skojarzyło mu się raczej z jadłodajnią,
jaką można spotkać w każdym mniejszym miasteczku – tym punktem w okolicy,
gdzie każdy znał każdego, a ludzie nie raz spotykali się na kawę, żeby
porozmawiać. Po ruchach i zachowaniu swojej towarzyszki szybko zorientował
się, że musiała bywać tu nie raz, zwłaszcza kiedy już na wstępie energicznie pomachała
do stojącej za ladą starszej kobiety, obdarowując ją jednym z bardziej
promiennych, przyjaznych uśmiechów. Bez chwili wahania ruszyła w swoją
stronę, ciągnąc go za sobą i najpewniej doskonale wiedząc, który ze
stolików chciała zająć.
Przez
wzgląd na wczesną porę, lokal oczywiście był opustoszały, a przynajmniej
takie wrażenie odniósł, kiedy podejrzliwie rozejrzał się dookoła. Nie miał
pewności, czego tak naprawdę oczekiwał, ale skoro mieli rozmawiać, chciał mieć
przynajmniej względne poczucie tego, że mogą cieszyć się prywatnością. Liv
również musiała to wiedzieć, bo zdecydowała się na jeden z odleglejszych
stolików, ulokowanych w kącie i dodatkowo osłoniętych drewnianym
przepierzeniem. Poczuł się dziwnie pusty, kiedy puściła go, by móc zająć
miejsce na ławeczce i nie pozostawiając mu innego wyboru, jak usiąść
naprzeciwko niej. Dzięki temu łatwiej mógł ją obserwować, nie mając przy tym
poczucia, że postępuje niewłaściwe. Co więcej, w ten sposób mogli
rozmawiać w o wiele swobodniej, a przecież o to
od samego początku chodziło.
– Więc? –
Spojrzał na nią z zaciekawieniem, próbując ocenić, co takiego w tamtej
chwili musiała sobie myśleć. – Na co masz ochotę?
– Adeline
wie. O ile nie masz nic przeciwko, zrobię ci niespodziankę –
zaproponowała, a on wymownie uniósł brwi. Odkąd tylko do niego przyszła,
raz po raz robiła coś, czego zdecydowanie się nie spodziewał.
– Nie
krępuj się. W końcu obiecałem ci śniadanie – przypomniał łagodnie.
Uśmiech,
który posłała mu w odpowiedzi, jasno dał Damienowi do zrozumienia, że
absolutnie nie miała tego w planach. To też mu się podobało, choć zarazem
zaczynał czuć się coraz bardziej nieswojo z tym, że robiła z nim
wszystko, co chciała. Chyba powinien mieć o to pretensje, tym bardziej, że
nigdy nie lubił, kiedy ktokolwiek próbował nad nim dominować, ale jej był gotów
to wybaczyć.
Liv skinęła
głową, wyraźnie uspokojona. Zachowywała się naturalnie, bez choćby cienia
sztuczności, którą czasami dostrzegał u osób, które za wszelką cenę
próbowały wywrzeć na innych dobre wrażenie. Jej przychodziło to ot tak, a Damien
nabrał pewności, że była sobą – piękną, energiczną i dokładnie taką, jak
mógłby tego oczekiwać.
– Jesteś
sam, prawda? – zapytała nieoczekiwanie, nie po raz pierwszy oszałamiając go
przenikliwością spojrzenia.
Zawahał
się, w równym stopniu oszołomiony, co i rozdrażniony bezpośredniością
tego pytania. Mógł przewidzieć, że prędzej czy później rozmowa zejdzie na
bardziej osobiste tematy, ale zdecydowanie nie był na to gotów już teraz. Co
prawda zdążył zauważyć, że przy Liv wszystko działo się bardzo szybko i że
ona sama najwyraźniej nie widziała w tym niczego złego, ale pomimo tego…
– Pytasz,
czy może stwierdzasz fakt? – odpowiedział w końcu, chcąc zyskać na czasie.
– Wiem, że
tak – oznajmiła, puszczając jego słowa mimo uszu. – Gdyby było inaczej, nie
zabrałbyś mnie tutaj… No, może i zabrałbyś, bo z facetami różnie
bywa, ale nie z powodu pustej lodówki – stwierdziła, po czym wysiliła się
na blady uśmiech. – Nie masz też obrączki, więc…
– Do czego
zmierzasz?
Nie chciał,
żeby jego głos zabrzmiał oschle, ale nie mógł się powstrzymać, skoro rozmowa
ostatecznie przybrała taki kierunek. Spodziewał się po Liv naprawdę wielu
rzeczy, tym bardziej, że miał przed sobą energiczną, niezwykłą dziewczynę,
która zaskakiwała go dosłownie na każdym kroku, ale to i tak wydało mu się
niewłaściwe. Przeszłość stanowiła jeden z najbardziej wrażliwych tematów,
zresztą tak jak i jego związki z kobietami. Nie sądził, by
rozmawianie o tym z kimś, kogo znało się dosłownie pięć minut, było
dobrym pomysłem, nawet jeśli dziewczyna mogła się o to obrazić.
– Wybacz, proszę
– zreflektowała się pośpiesznie Liv. Postukała paznokciem w blat,
wybijając jakiś bliżej nieokreślony, ale wyjątkowo przyjemny dla ucha rytm. –
Nie to miałam na myśli… Po prostu bardzo cieszę się, że pozwoliłeś mi się
gdzieś wyciągnąć, zamiast zatrzasnąć mi drzwi przed nosem – wyjaśniła, a Damien
cicho westchnął, czując jak cała dotychczasowa irytacja znika równie szybko, co
wcześniej się pojawiła.
– Jakby nie
patrzeć, nie dałaś mi na to czasu – zauważył, a ona parsknęła śmiechem.
– Faktycznie,
to brzmi jak ja – przyznała, a na jej ustach na powrót pojawił się
uśmiech. Zaczynał dochodzić do wniosku, że gdyby kiedykolwiek zobaczył ją
przygnębioną, to byłoby najgorszym z możliwych do wyobrażenia nieszczęść.
Kto jak kto, ale Liv zdecydowanie nie powinna płakać. – Zawsze byłam w gorącej
wodzie kąpana, zwłaszcza kiedy na czymś bardzo mi zależało i…
– Mam rozumieć,
że zależy ci na mnie? – rzucił zaczepnym tonem, aż nazbyt świadom tego, że
takie stwierdzenie brzmiało co najmniej niedorzecznie.
Tym
bardziej zaskoczył go błysk, który dostrzegł w jej czekoladowych oczach.
Zarumieniła się nieznacznie, a przynajmniej takie odniósł wrażenie, bo
rzucany przez przepierzenie cień częściowo przysłaniał jej twarz.
– Nie wiem…
A to ma sens? – Spojrzała mu w oczy. – Podejrzewam, że po tym, co za
moment ci powiem, najpewniej uznasz mnie za wariatkę, ale…
– Proszę
bardzo!
Liv aż
podskoczyła na swoim miejscu, błyskawicznie podrywając głowę, by móc spojrzeć
na Adeline. Kobieta pojawiła się tak nagle, że Damien również mimowolnie się wzdrygnął,
co najmniej zaskoczony, tym bardziej, że zdążył skupić się na rozmowie i siedzącej
przed nim dziewczynie w stopniu wystarczającym, by całkowicie zapomnieć o wszystkim,
co działo się wokół niego – a więc również tym, że przyszli na śniadanie.
Fakt, że nawet nie miał okazji niczego zamówić, całkowicie zdając się na
zapewnienia Liv, która… Cóż, mówiła tak dużo, często i na tak różne
tematy, że chwilami ledwo był w stanie za nią nadążyć.
– Dziękuję,
Adeline – powiedziała z opóźnieniem dziewczyna, spoglądając kolejno to na
stojącą przy stoliku kobietę, to znów na najzwyklejsze w świecie
naleśniki, piętrzące się na dwóch przyniesionych przez nią talerzach. – To jest
Damien – dodała pośpiesznie Liv, otrząsając się na tyle, by znów zacząć
zachowywać się jak radosne, rozentuzjazmowane dziecko. – Nie wiem, czy tak jak
ja lubi truskawki, ale przy mnie i tak nie będzie miał większego wyboru –
stwierdziła, kolejny raz wręcz rozbrajająco szczera.
–
Truskawki… – powtórzył, nie kryjąc konsternacji.
Kobieta uśmiechnęła
się, wyraźnie rozbawiona. Czuł na sobie jej przenikliwe spojrzenie – miała
duże, nienaturalnie wręcz ciemne, bystre oczy, które z jakiegoś powodu
przyprawiły go o dreszcze – ale starał się o tym nie myśleć, tym
bardziej, że Adeline okazała się pulchną, starszą kobietą z burzą
ciemnych, okalających twarz loków. Miała ładną, oliwkową cerę i wyraziste
rysy twarzy, ale nawet to nie pozwoliło Damienowi określić jej faktycznego
pochodzenia. Ostatecznie doszedł do wniosku, że to i tak nie ma znaczenia,
tym bardziej, że w Ameryce można było odszukać tak wiele różnych nacji i członków
starych plemion, że gdyby chciał spamiętać je wszystkie, pewnie już dawno by
się pogubił.
– O, tak. –
Adeline niemalże z czułością spojrzała na bawiącą się widelcem Liv. – To
kochane stworzenie uwielbia truskawki – stwierdziła niemalże oskarżycielskim
tonem, jakby popełnił wyjątkowy nietakt, skoro przychodząc z dziewczyną
tutaj nie wiedział o tak oczywistej rzeczy.
–
Dziękujemy, Adeline – rzuciła uprzejmym tonem Liv. W jej głosie wyraźnie
wyczuł naglącą, zniecierpliwioną nutę, jednoznacznie świadczącą o tym, że
nie miałaby nic przeciwko, gdyby mogli na powrót zostać sami.
– Tak… Dziękujemy
– powtórzył z opóźnieniem, mając wrażenie, że kobieta i tak nie zwróci
na niego uwagi.
Adeline
zawahała się, przez krótką chwilę po prostu ich obserwując. Och, świetnie… Czy od teraz wszyscy będą
zachowywać się dziwnie?, pomyślał z irytacją, ledwo powstrzymując się
przed wypowiedzeniem tych kilku słów na głos. Miał wrażenie, że minęła cała
wieczność, zanim Adeline ostatecznie skinęła głową i w końcu się
wycofała, wcześniej jak gdyby nigdy nic życząc im smacznego. Odprowadził ją
wzrokiem, wciąż zdezorientowany, zanim na powrót zdołał skoncentrować się na
Liv. Po wyrazie twarzy dziewczyny trudno było mu stwierdzić, czy ona również
czuła się jakkolwiek nieswojo, tym bardziej, że prawie natychmiast zabrała się
za jedzenie, bez pośpiechu i z niezwykłą starannością krojąc swoją
porcję na kawałeczki, zanim ostatecznie zdecydowała się wziąć kolejne kęsy do
ust.
Obserwował
ją w milczeniu, wahając się nad tym, czy próba wznowienia tematu, który
omawiali przed pojawieniem się Adeline, była dobrym pomysłem. Nie chciał
naciskać na swoją rozmówczynię, wciąż obawiając się tego, że w którymś
momencie przypadkiem zrazi ją w stopniu wystarczającym, by zechciała się
wycofać – tak po prostu wstać i od niego uciec. To, że w ogóle byli
razem i rozmawiali na jakikolwiek temat, samo jawiło mu się jako coś aż
nadto niezwykłego, czego nie chciał stracić. Nie sądził, że można od kogoś
uzależnić się w ciągu godziny czy dwóch, ale mimo wszystko…
– Nie jesz?
– zmartwiła się Liv, przy okazji skutecznie wyrywając go z zamyślenia.
– Wolę
obserwować ciebie – stwierdził, po czym wywrócił oczami, kiedy spojrzała na
niego w niemalże urażony sposób. – Pocieszę cię tym, że też lubię
truskawki – dodał, mając nadzieję, że zdoła ją tak rozbawić, ale nic podobnego
nie miało miejsca.
– Och, tak…
Wiem doskonale – stwierdziła, jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie. –
Wiem dużo rzeczy, zwłaszcza o tobie.
Tym razem
spojrzał na nią z niedowierzaniem, bynajmniej nie mając w planach
pytać, czy mówiła prawdę. Nie, skoro wiedział, że tak jest, a ona była
niezwykła i to pod każdym możliwym względem. Przecież już dawno ustalił,
że sytuacja w najmniejszym nawet stopniu nie była normalna; wręcz
przeciwnie – całym sobą czuł, że coś jest na rzeczy, a ich spotkanie nie
stanowiło dzieła przypadku. Problem polegał na tym, że w żaden sposób nie
potrafił określić, co tak naprawdę to oznaczało, ale z drugiej strony…
jakie to właściwie miało znaczenie? Jeśli to przeznaczenie, zamierzał je
przyjąć. Jeśli miała okazać się jego zniszczeniem, to też nie byłoby takie złe.
– Hm…
Powinienem teraz zacząć cię wypytywać, prawda? – zaryzykował, starając się
przybrać względnie beztroski ton głosu. – O to, co i skąd wiesz i…
–
Ewentualnie popukać się w głowę i zostawić, wyzywając od wariatek –
poprawiła, a jego coś ścisnęło w gardle. Wyczuł w tej głosie
gorycz, bo taka możliwość ją martwiła, czy może już kiedyś tego doświadczyła?
Nie wyobrażał sobie, że ktokolwiek mógłby potraktować ją w ten sposób, ale
mimo wszystko… – Ale ty mi wierzysz. Dlaczego?
– A jakie
to ma znaczenie? – westchnął, decydując się zagrać w jej własną grę. Skoro
unikała konkretnych odpowiedzi, on również mógł zacząć to robić.
Skinęła
głową, jakby właśnie czegoś takiego się spodziewała. Trudno było mu stwierdzić,
czy czuł się lepiej teraz, kiedy widział ją aż tak poważną i skoncentrowaną
na czymś, czego tylko mógł się domyślać. Wydawała się starannie analizować
poszczególne słowa, zachowując się w sposób całkowicie odmienny od tego,
do którego go przyzwyczaiła. To, że tak nagle zaczęła milczeć, wydało się
Damienowi nienaturalne, ale i na swój sposób właściwe, tym bardziej, że
wyraźnie miała mu do powiedzenia coś ważnego.
Zmierzył ją
wzrokiem, ostatecznie decydując się spojrzeć dziewczynie w oczy. Wyraźnie
wyczuł to, że była zaniepokojona – zauważył to już wcześniej, na krótko przed
pojawieniem się Adeline, kiedy przymierzała się do powiedzenia mu czegoś, co z jej
perspektywy musiało być nader istotne.
Pod wpływem
impulsu wyciągnął rękę, by móc ująć dłoń swojej towarzyszki i ścisnąwszy
ją lekko, odezwał się ponownie:
– Liv. –
Wyczuł, że drgnęła, kiedy starannie wypowiedział jej imię. – Cokolwiek to jest,
powiedz mi. Jestem tutaj z tobą, tak? Po tym, jak wparowałaś mi do
mieszkania, już nic mnie nie zdziwi – stwierdził, chociaż nie był tego taki
pewien.
– Zwłaszcza,
że dzień wcześniej sam mnie śledziłeś – przypomniała mu usłużnie, przy okazji
skutecznie wytrącając Damiena z równowagi.
Spuścił
wzrok, nagle zażenowany. Więc wiedziała! Czym innym było podejrzewać, że
zauważyła go, kiedy podążał za nią aż do tamtego domu, a czymś zgoła
odmiennym, gdy niejako wytknęła mu to w bezpośredniej rozmowie. Nie
wydawała się zła, a tym bardziej zaniepokojona tym, że mógłby się do tego
posunąć, ale wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – wciąż zastanawiał
się nad tym, gdzie w takim wypadku podział się jej instynkt
samozachowawczy.
–
Przepraszam – wyrzucił z siebie na wydechu. – Ale wierz mi, że nie miałem
złych zamiarów… Dalej nie mam – dodał, chociaż miał poczucie, że coraz bardziej
się przed nią pogrąża. – Po prostu… Szczerze powiedziawszy, to do tej pory nie
wiem, co takiego we mnie wstąpiło – stwierdził, a Liv tylko nieznacznie potrząsnęła
głową.
– Nie masz
za co przepraszać. Nie masz pojęcia, jak bardzo się ucieszyłam, kiedy ty… –
Urwała, po czym wydała z siebie przeciągłe westchnienie. – Do tej pory
jestem na siebie zła za to, że wczoraj stchórzyłam, ale… musiałam się upewnić.
Nie zniosłabym, gdybym jednak się pomyliła – oznajmiła, coraz bardziej
mieszając mu w głowie.
– Liv, co
ty…? – zaczął, bardziej stanowczo ściskając obie jej dłonie, ale tym razem nie
pozwoliła mu dokończyć.
– Na litość
Boską, Damien, śniłam o tobie! – oznajmiła rozgorączkowanym tonem,
wyraźnie podekscytowana. W tamtej chwili poczuł się tak, jakby poraził go
prąd, coraz bardziej oszołomiony. Jakby tego było mało, Liv mówiła dalej, w pośpiechu
wyrzucając z siebie kolejne słowa: – Od kilku miesięcy, noc w noc.
Czułam, że nadchodzisz, a wczoraj… Może zwariowałam, a przynajmniej
tak sądziłam do tej pory, ale to zdecydowanie byłeś ty. Kiedy zobaczyłam, że
idziesz za mną i cię rozpoznałam… – Urwała, żeby móc złapać oddech. Doznał
niemałego szoku, kiedy do tego wszystkiego przekonał się, że spoglądała na
niego załzawionymi, nienaturalnie wręcz dużymi oczami. Nie chciał, żeby
płakała, przez krótką chwilę pragnąc otrzeć jej policzki, ale nie był w stanie
się ruszyć. – Nigdy się tak nie bałam… i nie cieszyłam zarazem. Nigdy –
powtórzyła z naciskiem. – A teraz siedzisz tu przede mną i…
– Liv.
Zignorowała
go.
– Siedzisz
przede mną – podjęła raz jeszcze – i mam wrażenie, że cię znam. To
szalone, prawda? Może teraz uznasz mnie za wariatkę, ale prawda jest taka, że
całe miesiące śniłam i tęskniłam za mężczyzną, który wydawał się być
wytworem mojej wyobraźni. Czekałam na ciebie, bo już wtedy czułam, że nadchodzisz i… No cóż, oto jesteś.
Zamilkła,
już tylko się w niego wpatrując – blada, roztrzęsiona i tak
rozgorączkowana, że przez moment zaczął zastanawiać się nad tym, czy
przypadkiem nie miała gorączki. Nigdy nie widział kogoś w takim stanie,
nie wspominając o tym, że to, co mówiła, brzmiało niedorzecznie. Jakby
tego było mało, chyba jej wierzył, chociaż w szoku trudno było mu
jednoznacznie stwierdzić, czy jakiekolwiek przypuszczenia miały sens – i czy
cokolwiek po tym, co powiedziała, miało prawo go mieć.
To nie ma sensu… Nie ma sensu, ale…
Liv jęknęła,
po czym nagle wyrwała obie dłonie z jego uścisku. Spodziewał się naprawdę wielu
rzeczy, ale nie tego, że nagle poderwie się na równe nogi, tak gwałtownie, że
aż przewróciła ławkę, pozwalając żeby ta z hukiem upadła na podłogę.
Wzdrygnął się, sam niepewny tego, co bardziej go niepokoiło – ona, jej
zachowanie czy może ten dźwięk.
– Gdybyś
tylko mi pozwolił… Wiem, że ktoś kiedyś bardzo cię zranił, ale ja mogłabym to
naprawić – oznajmiła i tych kilka słów sprawiło, że poczuł się tak, jakby
ktoś z całej siły zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Niemożliwe… Ale przecież się działo. – Będzie
tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca. Będzie… – Urwała, po czym z jękiem
przyłożyła obie dłonie do ust. – Przepraszam.
A potem,
zanim zdążyłby ją zatrzymać, odsunęła się od stolika i po prostu uciekła.
Nie sądziłam, że uda mi się dodać ten rozdział akurat dzisiaj. Zabierałam się za niego kilka razy, ale nie byłam pewna, jak powinnam go poprowadzić… Aż do ostatniej chwili. A porem doznałam jakiegoś cholernego olśnienia i proszę bardzo – jest, chociaż nie wiem, co powinnam o tym myśleć. Z całą tą historią mam tak, że po powstaniu kolejnych linijek zwykle mam w głowie pustkę i zastanawiam się nad tym, co ja właśnie odwaliłam.Dziękuję tym, którzy czytają. Może mnie nie zabijecie za te wszystkie niedomówienia, urywanie i fabułę, która do samego końca będzie po prostu szalona…
Co tu się właściwie dzieje?! Jestem w szoku. I to chyba w takim samym jak Damien, albo i większym... No dobra... Idą sobie, nie znają się i bach. Trzymają się za rączki. Oni musieli się znać! W jakimś innym życiu albo co. No nie ma bata, żeby od tak, zupełnie nieznajomi zachowywali się jak zakochane ptaszki na pierwszych randkach. Ale oczywiście mam nową teorię :D Zauważyłam, że już któryś raz nawiązujesz do Liv jako ogniu. Może to przypadek, ale może ona faktycznie nim jest? Znaczy się spalała się za każdym razem, czy coś takiego.
OdpowiedzUsuńCo mu się złego wydarzyło zimą? To ma związek z tamtą? I ten sen. Rzeka, zimą... Ona się utopiła? Albo ją utopiono?
Ona śniła o nim... Hmm... I to od długiego czasu. Przeznaczenie pcha ich ku sobie, by znów rozdzielić, żeby historia powtórzyła się od nowa?
I ja się pytam dlaczego uciekła? Powiedziała za dużo, czy jak?
W ogóle on zareagował dość spokojnie. Chyba że to przez szok, jaki ta informacja u niego wywołała. Albo z drugiej strony to nie pierwszy raz, kiedy słyszał takie nowości...