Wiedział, że śni, chociaż to
nie miało dla niego sensu. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem zdarzało
mu się trwać w takim stanie, mierząc się z sennymi majakami, ale to
na dłuższą metę nie miało znaczenia. Liczyło się to, że doskonale zdawał sobie
sprawę z tego, czego doświadczał…
A
przynajmniej próbował przekonać samego siebie, że tak w istocie było.
W tym śnie
czuł się samotny, ale do tego zdążył przyzwyczaić się już dawno temu. Szedł bez
pośpiechu, bynajmniej niezrażony bliskością drzew i tego, że najwyraźniej
bez celu krążył pośród gęstwiny. Więc śnił o lesie… Ach, dlaczego nie?
Większość krajobrazu tego miejsca składała się właśnie na drzewa i bliskość
natury; otaczały Amhertst ze wszystkich stron, co mogłoby być niepokojące, ale z jego
perspektywy stanowiły sprzyjającą okoliczność. Tak było od zawsze, a przynajmniej
on nie przypominał sobie, żeby mieszkańcy miasteczka kiedykolwiek mieli coś
przeciwko spokojnej okolicy i bliskości drzew.
W pewnym
momencie pomyślał, że to nie ma znaczenia… I że wcale nie byłby
zaskoczony, gdyby finalnie okazało się, że znajdował się w pobliżu Jej domu. Piękna nieznajoma wciąż nie
dawała mu spokoju, dręcząc niczym jakaś zjawa i stopniowo doprowadzając
tym Damiena do szału. W takim wypadku to, że mógłby o niej śnić,
wydawało się dość naturalne, chociaż zarazem towarzyszyło mu niejasne poczucie
tego, że nic nie jest takim, jakim mogłoby się wydawać – i że chodzi o coś
o wiele bardziej złożonego.
Dopiero z czasem
naszła go myśl, że wcale nie musiał widzieć ówczesnego Amhertst. Co prawda
błądząc po lesie nie był w stanie jednoznacznie tego ocenić, ale instynkt
podpowiadał mu, że jak najbardziej jego podejrzenia były słuszne. Biorąc pod
uwagę to, że wszystko działo się w jego głowie, takie stwierdzenie miało
bardzo dużo sensu, Damien z kolei nie widział powodu, dla którego miałby
szukać potwierdzenia. W końcu wszystko zależało od niego, tak jak i to,
czy zamierzał uwierzyć sobie i własnym zmysłom. W tym miejscu i tak
nie miał niczego do stracenia, a skoro tak…
Rzeczywistość
snu potrafiła być naprawdę fascynująca – i to nawet jeśli nie istniało nic
bardziej frustrującego od bezcelowego podążania przed siebie.
Trudno było
mu stwierdzić, czego tak naprawdę szukał, o ile w ogóle istniało coś,
co w tamtej chwili zamierzał zobaczyć. Po prostu szedł, nawet nie
zastanawiając się nad kolejnymi krokami i kierunkiem, który zamierzał
obrać. To wyglądało tak, jakby jego ciało wiedziało; być może miało się okazać,
że nawet nie miał kontroli nad sobą i decyzjami, które podejmował w tym
śnie, ale nie zamierzał tego sprawdzać, pozwalając sobie na całkowite
rozluźnienie i bierne obserwowanie rozwoju zdarzeń. W końcu… czemu
nie? W przeszłości tak wiele razy pozostawał obojętny, że równie dobrze
mógł pozwolić sobie na to teraz, pozostawiając wydarzenia własnemu biegowi.
Chyba nawet mu to odpowiadało, tym bardziej, że miał poczucie tego, iż ten
jeden raz i tak nie będzie miał nad niczym kontroli.
Zabawne,
ale myśl o tym wcale nie wydawała się niepokojąca.
Nie miał
pewności jak długo tak naprawdę to trwało. Podążał przed siebie, gotów
przysiąc, że postępował w ten sposób wielokrotnie, choć to naturalnie nie
była prawda. Znał Amhertst, ale nie aż tak dobrze, by na podstawie monotonnego
krajobrazu lasu określić, gdzie tak naprawdę się znajdował. Nie miał nawet
pewności, która tak naprawdę była godzina, bo choć widział wszystko wyraźnie,
kiedy poderwał głowę, przekonał się, że nad sobą ma spójny, gęsty baldachim z liści,
skutecznie ograniczający przedostające się do ziemi promienie słoneczne. To nie
zrobiło na nim wrażenia, ale i tak mimowolnie przyśpieszył, skoncentrowany
na myśli o tym, żeby jak najszybciej poszukać wyjścia albo…
Cóż,
czegokolwiek. Czymkolwiek było to, co pragnął w obecnej sytuacji odnaleźć.
Najdziwniejsze
w tym wszystkim wydawało się to, że wiedział,
że idzie dobrze. Tak było, kiedy zdecydował się tutaj przyjechać – coś wzywało
go do tego miejsca, kusząc obietnicą czegoś, czego nawet nie potrafił określić.
Spokoju? Brzmiało banalnie, ale chyba nie miałby nic przeciwko, gdyby właśnie
to okazało się prawidłową odpowiedzią. To byłoby na swój sposób logiczne, bo
zawsze cenił sobie stan, w którym nie musiał się niczego obawiać. Być może
to brzmiało egoistycznie, ale nie chciał się przejmować niczym więcej…
Hm, nikim i niczym.
Nawet mną…?
Cichy
szept, niewiele różniący się od szumu wiatru. Na ułamek sekundy zesztywniał,
niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo, choć mało prawdopodobne
wydawało się to, by w okolicy znajdował się ktokolwiek prócz niego samego.
Były tylko drzewa – bliźniaczo podobne, rosnące blisko siebie i górujące
nad nim w ten niepokojący sposób, właściwy dominującej nad ludźmi naturze.
Nieznacznie
potrząsnął głową, próbując pozbyć się niechcianych myśli. Przyśpieszył, chociaż
już właściwie bez znaczenia wydawało się to, gdzie i dlaczego miałby iść. W tamtej
chwili uświadomił sobie, że tak naprawdę właśnie próbował uciec, chociaż to nie
miało sensu – nie z jego perspektywy, ale przez niejasne przeczucie, że
przed tym, co kryło się w gęstwinie. To było kolejna rzecz, którą po
prostu wiedział, chociaż nie miał pojęcia skąd i jakim cudem. Tłumaczył to
trwaniem we śnie, ale z drugiej strony…
Właściwie
nie zorientował się, kiedy i dlaczego sceneria zaczęła się zmieniać. Sama
podróż przez las przypominała trwanie w niebycie – unoszenie się,
poruszanie naprzód, ale… bez samej świadomości ruchu. Z równym powodzeniem
mógłby być tylko biernym obserwatorem, spoglądającym na świat oczami kogoś
innego, kogo życie w ogóle go nie dotyczyło. Chyba to do siebie miewał ten
stan – był dziwny, nieokiełzany i w równym stopniu fascynujący, jak i w
wielu przypadkach wręcz przerażający. Damien wielokrotnie miał okazję przekonać
się, że nie ma większego koszmaru, aniżeli ten, który potrafił wytworzyć ludzki
umysł. Jeśli istniało coś bardziej przerażającego od tego, co potrafiło dziać
się w głowie udręczonej osoby, to najwyraźniej nie miał wątpliwej przyjemności tego doświadczyć.
Jakkolwiek
by nie było, nawet nie zarejestrował momentu, w którym wypadł spomiędzy
drzew. W pewnej chwili gęstwina ot tak ustąpiła odrobinie wolnej
przestrzeni, a on znalazł się… ni mniej, ni więcej, ale tuż przy
wzburzonej, szerokiej rzece. Wartka woda podmywała brzegi, a Damien
mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, jakim cudem do tej pory nie usłyszał
czegoś aż tak charakterystycznego i głośnego zarazem. Być może nie
powinien doszukiwać się logiki w tym, co działo się na jego oczach, ale z drugiej
strony…
Nie chciał
tego przyznać, ale wciąż nie wierzył w to, że ma do czynienia ze zwykłym
snem. To wszystko było zdecydowanie zbyt żywe, intensywne i tak…
prawdziwe, że wręcz nieprawdopodobnym wydało mu się, że to tylko wyobraźnia. Co
więcej, również to miejsce wydawało mu się znajome, chociaż nie widział go od
bardzo dawna – tak długo, że sam nie był pewien ile czasu minęło.
Zawahał
się, tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń.
Chciał podejść bliżej albo odwrócić się na pięcie i uciec – tak po prostu,
jak ostatni tchórz, jakby w otaczającej go scenerii faktycznie było coś,
czego powinien się obawiać. Na dłuższą chwilę zesztywniał, walcząc z samym
sobą i tym, co działo się w jego umyśle. Nie, pomyślał i wbrew wszystkiemu to wystarczyło, żeby trzymać
niechciane wspomnienia na dystans – cichy rozkaz, będący niczym pieczęć, która
pozwalała mu normalnie funkcjonować, odcinając się od tego, czego nie chciał pamiętać.
Gdyby teraz zdołał się obudzić, wszystko byłoby prostsze, ale pomimo tego…
Wydało mu
się, że słyszy cichy śmiech – melodyjny i przyjemny dla ucha. Znał go,
oczywiście, chociaż i o nim wolałby zapomnieć. To był zamknięty rozdział –
przeszłość, której lepiej nie wspominać i która powinna pozostać
pogrzebana.
Chcesz o mnie zapomnieć?
Zignorował
to pytanie, odcinając się od niego z równym powodzeniem, co i w wielu
innych przypadkach od własnych emocji. Bez słowa podszedł bliżej, mimo obaw
przesuwając się do krawędzi rzeki, by móc spojrzeć na rwącą, pędzącą przed siebie
wodę. Poczuł wilgoć na twarzy, kiedy znalazł się wystarczająco blisko, by krople
cieczy mogły pokusić się o kontakt z jego skórą. Kątem oka zauważył
regularny kształt – łuk solidnego, kamiennego mostu, który znajdował się kilka
metrów dalej – ale zignorował go, w zamian bez pośpiechu osuwając się na
kolana tuż przy krawędzi rzeki.
Woda była
ciemna, ale czysta. Kiedy w nią spojrzał, dostrzegł tylko i wyłącznie
ciemność – bezkresną, która uniemożliwiała mu dostrzeżenie dna albo określenie,
czy cokolwiek kryło się w odmętach. Było w tym coś niepokojącego, ale
czuł się zaskakująco spokojny, mogąc spoglądać w tę toń. Czuł, że
ryzykuje, trzymając się aż tak blisko krawędzi, ale i to nie miało dla
niego większego znaczenia, tym bardziej, że odczuwany dotychczas lęk zniknął
równie nagle, co wcześniej się pojawił. Nawet gdyby coś teraz spróbowało go
pochwycić, nie poczułby się zaniepokojony. To był sen, tak? Mógł swobodnie
rzucić się do wody, nie obawiając się przy tym, że spotka go cokolwiek złego.
Tak uważasz?, usłyszał i tym razem
nie był już w stanie zignorować cichego, niesionego przez wiatr szeptu.
Choć słowa mieszały się z jednostajnym szumem wody, rozumiał je doskonale.
Ja wtedy nie śniłam…
Bez
znaczenia.
I tak tego
nie pamiętał. To było dawno, poza tym…
To tylko sen…
Wbił palce w ziemię,
z zaskoczeniem przekonując się, że podłoże jest dziwnie twarde i zimne.
Nie miał pojęcia, kiedy i co uległo zmianie, a jednak kiedy rozejrzał
się dookoła, przekonał się, że wygląd lasu nieznacznie się zmienił. Teraz
drzewa już nie miały liści; na ziemi zalegał śnieg, a on klęczał pośród
tego wszystkiego, oddychając coraz szybciej i szybciej, raz po raz
wypuszczając z ust kłęby pary. Ziąb go nie zraził, jedynie podsycając
rozdrażnienie i determinację, by udowodnić samemu sobie, że nie ma powodów
do niepokoju. To był jego umysł, a skoro tak, miał pełną kontrolę nad tą inną rzeczywistością – nic ponad to.
Jakiś cień
przemknął tuż przed jego oczami, ledwo zauważalny na tle wzburzonej wody. Do
Damiena z pewnym opóźnieniem dotarło, że to jego własne odbicie – nieco
zdeformowane przez prąd rzeki, ale jednak. W milczeniu powiódł wzrokiem po
znajomych rysach twarzy; nerwowym gestem przeczesał jasne włosy, po czym zmrużył
oczy – dwa ciemne, zazwyczaj bystre i przesadnie skupione punkciki. Jego
odbicie zrobiło dokładnie to samo, a mężczyźnie kamień spadł z serca,
chociaż sam nie był pewien dlaczego. Ponieważ był sam? Być może, ale to nadal
niczego nie wyjaśniało, a on powoli zaczynał mieć dość mętliku w głowie.
Coś
poruszyło się za jego plecami. Wyczuł to wyraźnie, równie intensywnie jak i poczucie
tego, że ktoś nie odrywa od niego wzroku. Już wcześniej, kiedy jeszcze podążał
przez uśpiony las, był gotowy przysiąc, że ktoś go obserwuje, teraz z kolei
miał co do tego całkowitą pewność. Jeszcze mocniej zacisnął dłonie na brzegu,
wpijając palce w ziemię, w nadziei na to, że w ten sposób zdoła
zapanować nad wciąż powracającymi dreszczami. Nie odwracaj się, nakazał sobie stanowczo, ale to wcale nie było
takie proste – ignorowanie kogoś, kto stał tuż za nim, tak blisko, że niemalże
czuł bliskość towarzyszącego mu intruza.
Chciałby
stwierdzić, że to wyczuwał ciepło drugiego ciała, ale to nie było tak – Damien
był świadom tylko i wyłącznie przejmującego chłodu, wyczuwalnego nawet
przy tak niskiej temperaturze napierającego ze wszystkich stron powietrza.
Zamarł, z uporem
wpatrując się w taflę wody przed sobą. Wciąż widział swoją postać, chociaż
ta raz po raz traciła swój kształt, rozmywając się przez coraz bardziej wzburzoną
wodę. Ciecz pieniła się, zdradzając gniew i potęgę żywiołu – coś
nieprzewidywanego i całkowicie poza kontrolą nie tylko w prawdziwym
życiu, ale również we śnie. To był koszmar i tylko ta świadomość pozwalała
mu zachować przynajmniej względny spokój, choć i ten stopniowo zaczynał mu
się wymykać.
Och, ona
tutaj była… Stała za nim, najpewniej równie piękna i uśmiechnięta, co i gdy widział
ją po raz ostatni – aż do samego końca, chociaż i tamten moment z takim
uporem usiłował wyrzucić z pamięci. To nie miało znaczenia – odległe
wspomnienie, które chciał jak najszybciej pogrzebać.
Nic już nie
miało znaczenia, bo…
– Och,
Damien… Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy tobie –
doszedł go melodyjny, kobiecy głos.
Tak
znajomy… nawet bardzo, ale…
Niemożliwe…
Dostrzegł
drugą sylwetkę w wodnym odbiciu. Chociaż była niewyraźna, widział ją
wystarczająco dobrze, by zorientować się, że znajdowała się tuż za nim –
szczupła, wysoka, niemalże eteryczna. Co więcej, był gotów przysiąc, że przez
ułamek sekundy dostrzegł blask intensywnie zielonych, szmaragdowych tęczówek.
Coś, czego nie chciał widzieć, ale…
Nie
zamierzał na nią patrzeć. Niezależnie od wszystkiego, miał w planach trwać
w bezruchu, odliczać kolejne sekundy i czekać do momentu, w którym
ona zniknie – tym bardziej, że nie była prawdziwa. Nie mogła być.
Skoro tak uważasz…
Ten głos…
Więc jednak go słyszał, nim jednak zdążył zastanowić się nad tym, co to
oznacza, wyczuł kolejny ruch za plecami – tym razem gwałtowny, co zresztą go
nie zdziwiło, bowiem w ułamek sekundy później coś z siłą uderzyło go w plecy,
skutecznie wytrącając z równowagi.
Kiedy
otoczyła go ciemność lodowatej, wszechobecnej wody, nawet nie poczuł strachu.
~*~
Obudził go dźwięk dzwonka do
drzwi – intensywny i tak irytujący, że przez krótką chwilę miał ochotę
odszukać go, a potem raz na zawsze zniszczyć. Natychmiast otworzył, po
czym usiadł na łóżku, wciąż dziwnie oszołomiony, choć nie w takim stopniu,
jak można by oczekiwać, kiedy śniło się jakikolwiek koszmar. Być może w którymś
momencie przywykł do niepokojących nocnych majaków, chociaż nie przypominał
sobie, kiedy śnił aż tak realistyczny koszmar – zwłaszcza taki.
Okna sypialni były przysłonięte, ale pomimo tego do pokoju wdzierało się jasne
światło poranka. Wypuścił powietrze ze świstem, po czym na krótką chwilę ukrył
twarz w dłoniach, pocierając w skronie i zastanawiając się, kto
był na tyle upierdliwy, żeby raz po raz wciskać dzwonka i tym samym
zasłużyć na miano jego osobistego kata. Miał wrażenie, że głowa za moment mu
pęknie, a wibrujący dźwięk, jednoznacznie dający mu do zrozumienia, że
powinien się ruszyć i otworzyć drzwi, jedynie wszystko dodatkowo
komplikował, przy okazji wystawiając już i tak nadszarpnięte nerwy Damiena
na próbę.
Chwycił
porzucony na stoliku nocnym telefon, by sprawdzić godzinę. Poczuł się jeszcze
gorzej, kiedy przekonał się, że jest dopiero po piątej, co jedynie wzmogło chęć
dokonania mordu na pierwszej osobie, która wpadłaby mu w ręce. Na litość
Boską, kto był na tyle zdesperowany albo bezczelny, żeby dręczyć ludzi w zasadzie
chwilę po wschodzie słońca? To nie miało sensu, zwłaszcza biorąc pod uwagę
fakt, że właściwie nie znał nikogo w mieście; dopiero co wprowadził się do
pośpiesznie zakupionego domu, tymczasowo nie potrafiąc nawet wyrecytować z pamięci
własnego adresu, o jakiejkolwiek znajomości z sąsiadami nie
wspominając. Znał ten idiotyczny zwyczaj witania nowych ciastem czy cholera wie
czym – seriale promowały go nieustannie, aż stereotyp zaczynał stawać się nudny
– ale mimo wszystko…
Cóż,
prawdziwe życie takie nie było, przynajmniej w większych miastach, gdzie
pomieszkiwał do tej pory. Być może tutaj życie toczyło się innym rytmem, ale i tak
nie przywykł do tego, żeby ktokolwiek interesował się jego osobą. Z kolei
jeśli naprawdę był ktoś, kto musiał go dręczyć, mógł przynajmniej poczekać do
jakiejś bardziej ludzkiej pory, zamiast wpraszać się o godzinie, która…
Zaklął,
wraz z kolejnym dzwonkiem chcąc nie chcąc podrywając się na równe nogi.
Mógł poczekać, w nadziei na to, że intruz odpuści i sobie pójdzie,
ale najwyraźniej to nie miało być takie proste. Poirytowany, w pośpiechu
narzucił na siebie pierwsze, co wpadło mu w ręce – w tym czarna
koszulę, co okazało się kolejnym powodem irytacji, przez wzgląd na konieczność
walki z guzikami – po czym chcąc nie chcąc popędził do drzwi, zbiegając po
schodach i nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, co podkusiło go,
żeby kupić aż tak wielki, piętrowy dom; mała klitka w jakimś bloku w zupełności
by wystarczyła.
Tym razem
ponawiający się dźwięk dzwonka okazał się o wiele bardziej uciążliwy i głośniejszy
niż do tej pory. Damien w pośpiechu uporał się z zamkiem, po czym
szarpnął za klamkę, otwierając drzwi o wiele gwałtowniejszym ruchem,
aniżeli by wypadało.
– Czego
ty…? – zaczął gniewnym tonem, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów.
A potem
zamarł, już tylko stojąc i bezmyślnie wpatrując się w swojego gościa.
Stała
spokojnie, uśmiechając się i nie sprawiając wrażenia urażonej tym, jak
została powitana. Tym razem znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki,
dzięki czemu mógł przekonać się, że wyglądała o wiele bardziej
olśniewająco, niż kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, kiedy przechadzała się
ulicami miasta. Płomiennorude włosy okalały jej drobną twarzyczkę, miękko
opadając na ramiona i plecy. Czekoladowe tęczówki lśniły łagodnie,
zdradzając podekscytowanie i to, że chyba cieszyła się jego widokiem,
chociaż to wydawało się co najmniej szalone. Ba! To, że w ogóle się tutaj
znalazła, jak gdyby nigdy nic stojąc w drzwiach i uważnie mierząc go
wzrokiem, wydawało się wręcz nieprawdopodobne.
Znów śnił.
Takie rzeczy się zdarzały, prawda? Czasami otwierało się oczy, trwając w przekonaniu,
że właśnie nastąpiło przebudzenie, by z czasem odkryć, że to kolejna część
nocnych majaków. Sen we śnie – coś takiego był w stanie wytworzyć tylko i wyłącznie
ludzki umysł, ale kogo tak naprawdę to dziwiło? Człowieczeństwo było
skomplikowane, bo i taka była natura tych, którzy mogli się nim
poszczycić.
Cokolwiek
się nie działo, nie zmieniało to faktu, że dziewczyna, którą dopiero co śledził
i która od pierwszej chwili wzbudzała w nim aż tak silne uczucia, jak
gdyby nigdy nic stała tuż przed nim, cierpliwie czekając na coś, czego tylko
mógł się domyślać. Czuł, że powinien wziąć się w garść i przynajmniej
spróbować coś powiedzieć, ale to okazało się równie trudne, co i próba
złapania oddechu. Mógł co najwyżej patrzeć, tym samym robiąc z siebie
jeszcze większego idiotę, tym bardziej, że nie miał pojęcia, czego mogła od
niego chcieć. Czy to możliwe, żeby dzień wcześniej go zauważyła i postanowiła
dowiedzieć się czegoś więcej o swoim ewentualnym prześladowcy? To było
możliwe, ale w takim wypadku musiałby uznać, że całkiem już zwariowała, bo
chyba tylko ktoś całkowicie pozbawiony instynktu samozachowawczego byłby zdolny
tak po prostu pojawić się w domu obcej osoby, nie mając pojęcia, jakie ta
mogłaby mieć intencje.
– Ja… –
zaczął, ale prawie natychmiast urwał, w zamian bezradnie potrząsając
głową.
Jej uśmiech
stał się bardziej czarujący i uprzejmy. Włosy w uroczy sposób
przysłoniły twarz dziewczyny, kiedy ta nachyliła się do przodu, tym samym
jeszcze bardziej zbliżając się ku Damienowi. Czuł ciepło ciała stojącej przed
nim istoty – prawdziwe, naturalne i w niczym nieprzypominające chłodu
postaci, która towarzyszyła mu nad rzeką.
Chwilę
jeszcze trwali w milczeniu, zanim dziewczyna uniosła głowę, by móc
spojrzeć mu w oczy. Na moment zamarł, porażony głębią jej spojrzenia i tym,
jak entuzjastycznie nieznajoma wydawała się reagować na jego obecność.
– Wybacz mi
najście, ale nie mogłam się powstrzymać – oznajmiła przyjemnym dla ucha tonem. W zasadzie
wszystko, co jej dotyczyło, wydawało się Damienowi niezwykle atrakcyjne. – Mam
na imię Liv… I sądzę, że musimy porozmawiać.
Jak bardzo cieszy mnie to, że zdołałam dokończyć ten rozdział. Miałam olbrzymi opór przed zaczęciem go, czego do tej pory nie potrafię sobie wytłumaczyć, bo kiedy już zaczęłam pisać, odpowiednie słowa przyszły same. Cóż, wciąż nie wiem, co tak naprawdę robię i dokąd to wszystko zmierza – ta historia jest inna niż te, które przywykłam pisać; bardziej spontaniczna, gwałtowna i szybka. Przedstawiam postaci, kolejne wydarzenia i to wydaje mi się na swój sposób nierealne, tym bardziej, że na pierwszy rzut oka sposób w jaki będę budowała relacje między Damien i Liv może wydać się… sztuczna – do czasu, póki wszystkiego nie wyjaśnię. Mam nadzieję, że Was tym nie zrażę, bo nie mam w zwyczaju pisać płaskich historyjek, gdzie po pierwszym spotkaniu mamy nieuzasadniony romans, miłość i cholera wie co jeszcze.Dziękuję tym, którzy czytają. Tego opowiadania wciąż nie jestem pewna, więc Wasza obecność jest dla mnie tym bardziej istotna, że dajecie mi poczucie tego, że postępuję słusznie. Jeśli zacznie pisać od rzeczy, proszę mi przyłożyć!Cóż, na tę chwilę do napisania! Trójeczka powinna pojawić się stosunkowo szybko, chociaż…
Hej! :D
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział i mi znowu brakuje słów na to, aby odpowiednio go skomentować. Chyba będę do końca tego opowiadania podkreślać, że jest on zupełnie inny niż te, które teraz piszesz/pisałaś. Sama nie wiem jak to określić, ale po prorocy czytając wiem, że to jest inne. Z Twoja twórczością spotykam się już od trzech lat, więc co jak co, ale zdążyłam się do niej przyzwyczaić i to... HFD jest zdecydowanie inne niż wszystko co przeczytałam do tej pory. Sama to zresztą też podkreślasz, więc proste, że Ci zaufamy, prawda? ;)
Nie wspomniałam o tym wcześniej, ale bardzo mi się podoba to, że w tytule rozdziału jest napisane zdanie z rozdziału. A przynajmniej tu wiem, że tak jest. Jak było przy poprzednim - nie pamiętam. Chyba nie zwróciłam na to szczególnej uwagi.
Musisz używać zawsze w takich momentach, prawda? Strasznie jestem ciekawa tego co od Damiena chce Liv. Po głowie chodzi mi pomysł, że może ona jednak wie o tym, że on ją śledzi i tylko udawała taka niewinna i nieświadoma tego dziewczynę. I jeszcze tak sobie myślę, że może ona tez czuje do niego to samo, ale... W notce pod rozdziałem wspominasz, że ich relacja może się wydać sztuczna, dlatego też o tym pomyślałam. Ze może i Liv się zakochała od pierwszego wejrzenia. Może gdzieś go tam zobaczyła, serce mocniej zabiło, oczy rozbłysły i się dziewczyna zakochała. Zobaczymy tak naprawdę później jaki jest powód jej wizyty o tak wczesnej porze. Normalni ludzie w końcu przychodzą popołudniu, a nie o piątej rano, kiedy normalni ludzie śpią. :D
Sen Damiena jest zakręcony i ja nadal uważam, że ta kobieta nie jest Liv. Nie może, prawda? Ale coś myślę, że może ta kobieta ze snu ma właśnie zielone oczy i w przeszłości wiele dla niego znaczyła. Być może była również podobna do Liv - lub wyglądały tak samo i z tego powodu się w niej zakochał Damien, ale tamta miała zielone oczy i dlatego się tego tak obawiał. Chociaż... myślę, że za tym kryje się coś bardziej pokręconego. To... no to byłoby zbyt łatwe do odgadnięcia. Chociaż może... Kto Cię tam wie. ;)
Tajemniczy rozdział, tak samo jak i poprzedni. Więcej takich przed nami i ja juz czekam na kolejny.
Wene z pewnością masz, ale jej nigdy za dużo. Dlatego pozostaje mi życzyć tego, żeby się tu (jak i na pozostałych blogach) zrobił większy ruch!:D Ludzie no, komentować te perełki, a nie tylko czytać i być niczym duchy. :3
Ściskam,
Gabi.
I nie wiem co mam powiedzieć... Niby sen, ale momentami odnosiłam wrażenie, że to jednak coś więcej. Jakby głos, a później kobieta, wcale nie była tylko wytworem jego umysłu, ale w jakiś dziwny i dla mnie nie do końca w pojęty sposób, wtargnęła do jego snu fizycznie/mentalnie, a może miała nawet wpływ na to, co się w nim dzieje... Czy to co plotę ma sens? Czy po prostu doszukuję się już czegoś czego nie ma? Ehh...
OdpowiedzUsuńPrzyznam się bez bicia, że z ciekawości pognałam do dwóch kolejnych rozdziałów i czytałam tylko wypowiedzi Liv i Damiena :D Wybacz, ale nie mogłam się doczekać o czym musieli porozmawiać, no i szczęka mi opadła... Ale o tym później, jak już ogarnę tamte rozdziały. Powiem, że z tej Liv odważna albo szalona kobieta. Dobijać się do obcego faceta do domu i to tak wcześnie rano? Żeby nie powiedzieć, że w nocy, bo dla mnie tak wczesne godziny to zdecydowanie noc ^^
Od kilkunastu dobrych minut siedzę i wpatruję się w ekran, bo w sumie nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć o tym rozdziale. Ten sen nie daje mi cały czas spokoju... Więc chcę wyjaśnień! Mam nadzieję, że dalej jakieś znajdę :)