sobota, 26 listopada 2016

|03| „Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja”

Jeśli do tej pory był zdezorientowany, słowa, które padły z ust dziewczyny, całkiem wytrąciły Damiena z równowagi. Liv…, pomyślał w oszołomieniu i niewiele brakowało, żeby wypowiedział jej imię na głos, jakby chcąc zapoznać się z nowym, jakże melodyjnym słowem. Do głowy natychmiast przyszło mu, że pasowało do niej idealnie – delikatne i dziewczęce, dokładnie tak jak ona sama.
– Więc? – zapytała, wyraźnie zaczynając się niecierpliwić. Z opóźnieniem dotarło do niego, że tkwił w progu jak ostatni kretyn, wpatrując się w nią w sposób, który każdą inną osobę najpewniej już dawno doprowadziłby do szału. Cóż, na miejscu Liv zacząłby się niepokoić, gdyby obcy facet przypatrywał mu się w taki sposób, ale ona… Hm, najwyraźniej była zbyt zdeterminowana, by zachować się w sposób, który z jego perspektywy wydawał się najrozsądniejszy. – Mogę wejść? Chyba, że to jakiś twój zwyczaj i zawsze trzymasz gości w progu… – dodała niemalże zaczepnym tonem, jak gdyby nigdy nic zaczynając sobie żartować.
– Dlaczego? – wyrwało mu się.
Dziewczyna lekko przekrzywiła głowę, wciąż przypatrując mu się z zaciekawieniem. Trudno było mu stwierdzić, co takiego w tamtej chwili musiała sobie myśleć, tym bardziej, że ledwo nadążał za tym, co działo się wokół niego. W głowie miał mętlik, a to zdecydowanie nie ułatwiało zrozumienia zaistniałej sytuacji.
– Mogę wejść? – powtórzyła cichym, o wiele bardziej stanowczym tonem głosu.
Z jakiegoś powodu nie miał wątpliwości, że gdyby odpowiedział przecząco, wtedy by się wycofała – po prostu odeszła i, choć to wydawało się niedorzeczne, odeszła raz na zawsze, a on nie zobaczyłby jej już nigdy więcej. To brzmiało przerażająco wręcz ostatecznie, poza tym nie potrafił tego wytłumaczyć, ale przeczucie w gruncie rzeczy nie miało dla Damiena znaczenia. W tamtej chwili potrzebował… właśnie jej, chociaż oko w oko widzieli się po raz pierwszy. Nie miał pojęcia, czy zdawała sobie sprawę z tego, że ją obserwował, ale odpowiedź na to pytanie na dłuższą metę wydawała się oczywista. Co innego robiłaby w tym miejscu, jeśli nie zamierzałaby rozmawiać o tym, że ją śledził. Swoją drogą, chyba powinien być wdzięczny, że pofatygowała się osobiście, zamiast od razu nasłać na niego policję, chociaż w jakimś stopniu go to zmartwiło. Skoro była taka bezmyślna, prawdopodobne wydawało się, że łatwo mogła wpakować się w kłopoty.
Milczał, dopiero po kilku następnych sekundach robiąc krok w tył, by pozwolić jej przejść. Na ustach Liv jak na zawołanie pojawił się olśniewający, promienny uśmiech, a ona bez chwili wahania wślizgnęła się do środka, wchodząc prawie jak do siebie. W tamtej chwili zrozumiał, że mu ufała, chociaż to wydawało się szalone, tak jak i to, że mogłaby zachowywać się jak ktoś, kto spotykał się z nim tysiące razy wcześniej. Gdyby miał znajomych, podejrzewał, że również oni nie zachowywaliby się w aż tak otwarty, zdecydowany sposób, w niemalże bezczelny sposób naruszając jego prywatność. Jakby tego było mało, dziewczynie przychodziło to naturalnie, a ona sama wydawała się przy tym tak bardzo niewinna i pełna energii, że nawet gdyby chciał, nie potrafiłby mieć do niej o to pretensji.
Cisza przeciągała się, stopniowo doprowadzając Damiena do szaleństwa. Starannie zamknął drzwi, po czym wycofał się w głąb korytarza, ostatecznie ruszając za Liv, która jak gdyby nic udała się prosto do niewielkiej, znajdującej się tuż obok schodów kuchni. Nie miał czasu w pełni zapoznać się z układem domu, co samo w sobie wystarczyło, żeby czuł się co najmniej niepewnie, z kolei patrząc na zachowanie dziewczyny, odniósł wrażenie, że to raczej on odwiedzał ją – nie odwrotnie. Chyba jestem w szoku, uświadomił sobie i przez krótką chwilę miał ochotę roześmiać się w nieco nerwowy sposób. Ewentualnie wciąż śnił, co stanowiłoby chyba najbardziej oczywistą, znośną alternatywę, gdyby już miał decydować o tym, który rodzaj wyjaśnień satysfakcjonowałby go w największym stopniu.
– Trochę tutaj pusto – usłyszał i aż wzdrygnął się, ponownie słysząc jej spokojny, donośny głos. Rozsiadła się przy stole, swobodnie siedząc na krześle i czujnie rozglądając się dookoła. Rozprostowała nogi, ale nawet to nie sprawiło, by zaczął postrzegać ją inaczej niż z chwilą, w której dostrzegł Liv po raz pierwszy; w jego oczach wciąż pozostawała drobna i tak nieznośnie krucha… – Ale to nic. Mam wrażenie, że to będzie cudowny dom, jeśli odpowiednio go zagospodarować.
– Dopiero się wprowadziłem – odpowiedział machinalnie. Biorąc pod uwagę to, jak wiele kwestii go rozpraszało, chyba powinien być dumny z tego, że w ogóle zdołał powiedzieć cokolwiek, co brzmiało choć trochę sensownie.
– Wiem. – Liv uśmiechnęła się niewinnie. – Bardzo długo stał pusty, więc nie trudno było się zorientować. Czasami tędy przechodzę, więc…
– Tutaj? – przerwał, zanim zdążył ugryźć się w język.
W ostatniej chwili powstrzymał się przed zauważeniem, że jej dom znajdował się dość daleko, w zupełnie innej części miasta. Prawda była taka, że przy tej dziewczynie całkowicie głupiał, a to zdecydowanie mu nie sprzyjało, zwłaszcza w tej sytuacji. Liv wciąż nie oskarżyła go o nic wprost, ale mimo wszystko… Czy naprawdę miał do czynienia ze zwykłym przypadkiem ciekawskiej dziewczyny, która postanowiła sprawdzić, kto sprowadził się do miasta? Nie wierzył w zbiegi okoliczności, a ten wydawał mu się do tego stopnia nieprawdopodobny, że nie brał go pod uwagę – i to pomimo tego, że w ten sposób mógłby sobie bardzo wiele ułatwić.
Zabawne, ale w tamtej chwili nawet najbardziej nieprawdopodobnie brzmiąca odpowiedź wydawała się Damienowi równie satysfakcjonująca. Problem polegał na tym, że nie potrafił przyjąć ich do świadomości; zbyt długo twardo stąpał po ziemi, by teraz pozwolić sobie na coś takiego.
– Dlaczego nie? – zapytała ze spokojem Liv, wciąż z uwagą lustrując go wzrokiem. – Lubię poznawać ludzi, a ten dom… Hm, od zawsze miał w sobie coś takiego, co mi się podobało. Dobrze, że znalazł nowego właściciela – dodała beztroskim tonem.
Nie uwierzył jej, chociaż brzmiała wyjątkowo przekonywująco. Jakkolwiek by jednak nie było, Damien nie miał wątpliwości co do tego, że tutaj wcale nie chodziło o budynek czy jej ciekawość – nie wyłącznie, tym bardziej, że znajdowali się na małym osiedlu, gdzie wszystkie domki wyglądały niemalże identycznie. Tak czy inaczej, w tamtej chwili mogłaby mówić do niego nawet wierszem, komplementując to miejsce i zapewniając, że to jedyna przyczyna, dla której przeszła aż tak znaczący kawałek, a on i tak by jej nie uwierzył.
Mimo całej miłości, którą ją darzył, nie potrafił zignorować pobrzmiewającego w jej głosie fałszu… A może po prostu podświadomie marzył o tym, żeby była tutaj dla niego – tylko i wyłącznie, jakakolwiek miałaby być tego przyczyna.
– W porządku – dał za wygraną, decydując się nie drążyć tego tematu. Nerwowym ruchem przeczesał włosy palcami, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. – Skoro tak uważasz… Bardzo mi miło, Liv – wyrzucił z siebie na wydechu, w pewnym momencie zaczynając zastanawiać się nad tym, co i dlaczego właściwie mówił.
– Nie chcę zabrzmieć niegrzecznie, ale… masz może zamiar mnie ugościć? – zapytała nieoczekiwanie, spoglądając na niego z uśmiechem. Uniósł brwi, nie tylko zaskoczony zmianą tematu, ale wydźwiękiem jej słów. – Nie jadłam jeszcze śniadania, gdyby cię to interesowało. Nie, nie mam zbyt wielkich wymagań i dobrze rozumiem, że zwłaszcza samotni faceci nie zawsze odnajdują się w kuchni – dodała z rozbrajającym uśmiechem.
– Ehm… Nie ma problemu?
Miał do niej dziesiątki pytań – począwszy od tego najbardziej oczywistego, które miało jednak wymóc na Liv wyjaśnienia – ale żadne z nich nie było w stanie przejść mu przez usta. W zamian zaczął bez pośpiechu krążyć po kuchni, mimowolnie zastanawiając się nad tym, jakim cudem doszło do tego, że wylądował tutaj z właściwie obcą dziewczyną, gorączkowo zastanawiając się nad tym, co mógłby zaoferować jej na śniadanie. Wiedział, gdzie jest herbata i to chyba było szczytem jego świadomości tego, co takiego znajdowało się w tym pomieszczeniu. Jeśli chodziło o wyposażenie lodówki, wszystko byłoby o wiele prostsze, gdyby dzień wcześniej w ogóle zrobił zakupy, zamiast uganiać się po ulicach za obcą kobietą, która…
– Jak właściwie masz na imię, hm? – doszedł go ponownie głos Liv.
Zamarł przy szafce, bezmyślnie wpatrując się we front mebli i ledwo będąc w stanie powstrzymać się przed odwróceniem w jej stronę. Zaczynał dochodzić do wniosku, że kiedy na nią nie patrzył, miał większe szanse na to, żeby zachowywać się we względnie sensowny sposób, o ile to w ogóle miało być możliwe.
– Damien. – Uznał, że to jedno na pewno jest jej winien, nie tylko dlatego, że sama mu się przedstawiła. – Jestem… Damien – powtórzył, w tamtej chwili całym sobą żałując, że nie był w stanie przeniknąć jej myśli.
– Miło mi cię poznać, Damien – oznajmiła pogodnym tonem, wręcz rozbrajając go swoją bezpośredniością. Jakoś nie miał wątpliwości co do tego, że w tamtej chwili uśmiechała się w promienny, uroczy sposób.
Ograniczył się do skinięcia głową, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę nie ufa ani sobie, ani własnemu głosowi. Co takiego jest w tobie, że czuję się, jakbym był pijany? I co właściwie tutaj robisz…?, pomyślał gorączkowo, nie po raz pierwszy zadając sobie dokładnie te same pytania. Wiedział, że powinien zadać je bezpośrednio Liv, ale nie potrafił, zbytnio obawiając się prawdy i tego, jak mogłaby zareagować. Najbardziej martwiła go myśl, że dziewczyna tak po prostu mogłaby wstać i jak gdyby nigdy nic powędrować do wyjścia, odchodząc równie nagle, co wcześniej się pojawiła.
Kolejne sekundy wydawały się wlec w nieskończoność. Oboje milczeli, kiedy próbował popisać się jakże trudną sztuką zaparzenia wody na herbatę, co w sytuacji, w której nie miał pewności jak się myśli, mogło okazać się nader skomplikowane. Dopiero gdy – zachowując się przy tym w nadmiernie metodyczny sposób, starannie wykonując każdą, nawet najbardziej rutynową czynność – przygotował dwa parujące kubki, ostatecznie doszedł do wniosku, że dalsze unikanie spojrzenia Liv nie ma racji bytu. Z wolna odwrócił się ku swojemu gościowi, bez pośpiechu podchodząc do stołu, by móc postawić przed nią naczynie. Uśmiechnęła się, kolejny raz oszałamiając go nie tylko wyrazem twarzy, ale również błyskiem w czekoladowych oczach i tym, jak wydawała się promienieć, bynajmniej niezrażona jego milczeniem i tym, że atmosfera była tak gęsta, że gdyby tylko zechciał, mógłby zawiesić w powietrzu siekierę.
– Dziękuję bardzo – powiedziała, a po jej spojrzeniu poznał, że jak najbardziej chciała sprowokować go do odpowiedzi.
– Proszę. – Nadmierna formalność i ciągłe uprzejmości coraz bardziej go drażniły. Gdyby przynajmniej potrafił określić, co takiego się między nimi działo… – Jeśli chodzi o śniadanie… to obawiam się, że tutaj może pojawić się mały problem – przyznał niechętnie.
O dziwo, również to wywołało na jej twarzy uśmiech.
– Rozumiem. Przeprowadzka… Pusta kuchnia – stwierdziła i zabrzmiało to tak, jakby od samego początku spodziewała się takiej odpowiedzi. – Jak dobrze znasz Amhertst, hm?
– Kiedyś… znałem je dużo lepiej – powiedział, wahając się tylko przez ułamek sekundy. – Dawno temu – dodał jakby od niechcenia.
Sądził, że to kolejny błąd, który mógłby sprowokować kilka niechcianych, niewygodnych pytań, ale nic podobnego nie miało miejsca. W zasadzie Liv zignorowała tę część jego wypowiedzi, w zamian kolejny raz zaskakując go bezpośredniością, kiedy jak gdyby nigdy nic chwyciła go za ręce. Zastygł w bezruchu, spoglądając na jej drobne dłonie – przyjemnie ciepłe i delikatne, jakby stworzone, żeby wpasować się w jego własne. W tamtej chwili serce zabiło mu o wiele gwałtowniej, tak mocno i szybko, że aż zwątpił w to, jakim cudem siedząca przed nim dziewczyna mogła tego nie usłyszeć. Przecież była tak blisko, krucha i w ten jakże rozkoszny sposób niewinna…
„Jesteśmy dla siebie stworzeni – ty i ja” – powiedział mu kiedyś ktoś ważny. To było jedno z tych wspomnień, które dla własnego dobra już dawno temu pogrzebał, ale w tamtej chwili zapragnął tak po prostu zacytować te słowa, w nadziei na to, że Liv jakkolwiek na nie zareaguje – że je potwierdzi, tym samym dając mu przyzwolenie na… W zasadzie na co? Nie miał pojęcia, czego tak naprawdę oczekiwał, ale jakie to miało znaczenie? Od zawsze wiedział, że prędzej czy później całkiem postrada zmysły i najwyraźniej wcale się tak bardzo nie pomylił. Cóż, jeśli do tego wszystkiego to właśnie ona była częścią tego szaleństwa, mógł chyba założyć, że wszystko było w porządku, niezależnie od tego, czy takimi usprawiedliwieniami nie próbował przekonać tylko i wyłącznie samego siebie.
– Świetnie. W takim razie… – Liv bezceremonialnie poderwała się na równe nogi, zmuszając go do tego, żeby się odsunął.
Damien zawahał się, w milczeniu obserwując stojącą w jego kuchni dziewczynę. W pierwszym odruchu otworzył usta, zamierzając powiedzieć… cokolwiek, o ile byłoby w miarę sensowne w obecnej sytuacji, ale nie miał pojęcia, co takiego byłoby odpowiednie. Bardziej przejął się tym, że Liv najwyraźniej zbierała się do wyjścia, bo na to zdecydowanie nie zamierzał pozwolić. Chciał, żeby została, choć przecież nie mógł jej niczego zabronić. Przecież do tej pory nie wiedział, dlaczego w ogóle tutaj przyszła, ale…
– Zaczekaj! – wyrwało mu się. – Dokąd idziesz? Zobaczę cię jeszcze? – wyrzucił z siebie na wydechu, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów.
Uniosła brwi, być może zaskoczona jego pytaniami. Gdyby zamienili się miejscami i to ona mu je zadała, zdecydowanie poczułby się jeszcze bardziej zdezorientowany, tym bardziej, że się nie znali, a całe to spotkanie wydawało się równie szalone i nieprawdopodobne, co i uczucia, którymi ją darzył. Podejrzewał, że gdyby do tego wszystkiego zakomunikował jej, że ją kocha – bardziej niż kogokolwiek innego na świecie, na dodatek od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy – wyśmiałaby go albo, co bardziej prawdopodobne, od razu uciekła. Musiał się pilnować, mając wrażenie, że stąpa po cienkim lodzie, aż prosząc się o popełnienie jakiegoś poważnego błędu – czegoś, czego konsekwencji nie potrafił przewidzieć, chociaż nade wszystko pragnął ich uniknąć.
Nie mógł jej stracić.
Uświadomił to sobie nagle i myśl o tym dosłownie zawładnęła jego umysłem, nie dając mu choćby chwili wytchnienia. Miał przed sobą obcą dziewczynę, o której wiedział jedynie tyle, że miała na imię Liv, a jednak pragnął jej dobra i bezpieczeństwa bardziej niż swoich własnych. Chciał wziąć ją w ramiona, zatrzymać i oznajmić, że nie miała powodów do obaw – w końcu przy nim nic złego nie miało prawa ją spotkać, a przynajmniej on zamierzał o to zadbać. Cokolwiek by się nie wydarzyło, zamierzał zrobić wszystko, byleby poczuła się przy nim swobodnie, choć przynajmniej na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że to nie dziewczyna miała z tym problem. To on potrzebował czegoś więcej – choćby zrozumienia – choć i z tego był w stanie zrezygnować, jeśli tylko nabrałby pewności, że dzięki temu będzie miał ją. Wiedział, że w ogóle nie miał prawa zachowywać się tak, jakby Liv była rzeczą, którą ot tak mógł sobie przywłaszczyć, ale mimo wszystko…
– Dlaczego miałbyś nie zobaczyć? – obruszyła się dziewczyna, oswobadzając dłonie z jego uścisku. Bezwiednie zacisnął własne w pięści, przyciskając je do piersi w nadziei na to, że Liv nie zwróci na ten gest uwagi i nie wyciągnie jakichkolwiek niewłaściwych wniosków. – Myślałam, że idziemy razem. Znam dobre miejsce i liczę na to, że pozwolisz zaprosić się na śniadanie, skoro tutaj nie mam na co liczyć. – Posłała mu olśniewający uśmiech. – Jest wcześnie, ale zanim dojdziemy na miejsce, powinno być już otwarte. Nie mam samochodu, ale to nic, bo zawsze lubiłam spacerować.
– Chcesz iść na spacer? – powtórzył z powątpiewaniem. – Ze mną?
Spodziewał się wielu scenariuszy tej rozmowy, odkąd tylko stanęła w progu, ale na pewno nie czegoś takiego. Z pewnym opóźnieniem dotarło do niego, że nie tylko wciąż nie miał pojęcia, jakie ta dziewczyna miała intencje, czego chciała i w jaki sposób zdołała go odszukać, ale przede wszystkim, że nie miało to dla niego najmniejszego nawet znaczenia. Wręcz przeciwnie – marzył o tym, żeby w końcu przestać niepotrzebnie analizować wszystko to, co działo się wokół niego i po prostu ulec Liv, zwłaszcza jeśli sama z siebie ofiarowała mu spędzenie czasu razem.
– Jestem zbyt śmiała? – zapytała, nagle zaniepokojona. Wyraźnie spoważniała, najwyraźniej zmartwiona faktem, że mogłaby jakkolwiek go urazić.
Zamrugał, co najmniej zaniepokojony wyrazem jej twarzy. Nie chciał, żeby się smuciła, coraz bardziej doceniając fakt, że przez większość czasu się uśmiechała. Nie, zdecydowanie nie wyobrażał sobie tego, że mogłaby przestać i to na dodatek z jego winy, tym bardziej, że dopiero co sam ustalił, że marzy przede wszystkim o możliwości chronienia jej. Gdzie w tym wszystkim byłoby miejsce na te uczucia, jego pragnienia i postanowienia, które bezwiednie podjął, jeśli największą przyczyną zmartwień Liv byłby właśnie on?
– Och, ależ skąd – zreflektował się w pośpiechu. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, wyciągnął przed siebie rękę, ponownie ujmując ją za dłoń. Pozwoliła mu na to, wyraźnie uspokojona tym, że zdecydował się do niej zbliżyć. – Będę zaszczycony – stwierdził i, cholera, to jak najbardziej zgadzało się z prawdą.
– Tak? – Odetchnął, kiedy na jej ustach na powrót pojawił się promienny uśmiech. Niezmiennie go tym zadziwiała, zresztą jak i energią, którą wręcz emitowała, pomimo tak drobnego, niepozornego wyglądu. Swoisty paradoks, ale chyba właśnie takie bywały żywioły; przynajmniej ona kojarzyła mu się z ogniem – iskierka, która w każdej chwili mogła zamienić się w potężny, niszczycielski płomień. – W takim razie chodźmy. To nie jest wcale aż tak daleko…
Mówiła coś jeszcze, ale już właściwie nie słuchał, skoncentrowany przede wszystkim na wzajemnej bliskości i tym, że zaledwie kilkanaście godzin po tym, jak się zakochał, dziewczyna sam z siebie przyszła do jego domu. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej dziwnie się czuł – jak we śnie albo transie, trwając w jakimś innym, na swój sposób o wiele prostszym świecie, którego zasad próbował się nauczyć. To było tak, jakby w ciągu kilku dni zmieniło się wszystko – wraz z decyzją o przyjeździe tutaj. Od tej chwili mógł co najwyżej w to brnąć, ale… czy to naprawdę było takie złe? Jeśli jego przewodniczką miała okazać się Liv, jak najbardziej był skłonny się na to godzić.
Mniej więcej w tamtej chwili ostatecznie doszedł do wniosku, że tak naprawdę jest mu wszystko jedno. Ta istota całkowicie go rozbroiła – czy to pierwszym spojrzeniem, czy znów uśmiechem, który z taką łatwością zapadał w pamięć. Damien nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy dało się uzależnić od drugiego człowieka w tak krótkim czasie, w zasadzie po zaledwie jednej rozmowie, ale jeśli tak, Liv najwyraźniej była na dobrej drodze do tego, żeby owinąć go sobie wokół palca. Co więcej, on sam czuł się gotów porzucić wszystko, czego dotychczas doświadczył, razem z wciąż towarzyszącymi mu obawami, by tak po prostu jej na to pozwolić, chociaż to wydawało się szalone. Z drugiej jednak strony…
Czy istniało coś takiego, jak przeznaczenie? Być może, chociaż i nad tym nigdy nie próbował się zastanawiać. Miał wrażenie, że wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko, ale to również przestawało mieć dla niego znaczenie. Ludzkie życie było kruche i krótkie, o czym zdążył się przekonać. Skoro tak, ciągła ucieczka czy to przed uczuciami, czy samym sobą nie miała sensu, a przynajmniej on nie chciał dłużej tego robić.
Kimkolwiek była Liv, zjawiła się w odpowiednim momencie, z kolei jemu nie pozostało nic innego, jak tylko się jej poddać.
Hej! Mieszam, prawda? Za każdym kolejnym rozdziałem mam tego świadomość, ale to jak najbardziej zamierzone. Rozdział spokojny, chociaż również niczego nie tłumaczy… I podejrzewam, że do samego końca zrozumienie tego, co sobie zaplanowałam, nie będzie możliwe, co nie znaczy, że macie nie próbować. Ja bym chętnie poczytała jakiekolwiek teorie, chociaż szczerze wątpię, by ktokolwiek rozpracował pełną fabułę – i to nie tylko dlatego, że ja sama nie jestem do końca pewna tego, co aktualnie robię. Mam nadzieję, że nikim tym nie zrażę, tym bardziej, że – o czym przypominam raz po raz – to krótkie, eksperymentalne odpowiadanie. I jak najbardziej ma swój sens, a ja nie piszę sztucznego romansu z miłością od pierwszego wejrzenia, chociaż po początku mogłoby się tak wydawać.
Sądzę, że kolejny rozdział pojawi się pod koniec przyszłego tygodnia, tym bardziej, że mam wenę, a historia stopniowo mi się klaruje. Teraz skupiam się na relacji Liv i Damiena – dość nietypowej, tak mi się wydaje – ale stopniowo przejdziemy do głównego wątku tego odpowiadania… Horroru jakby nie patrzeć, bo inaczej nie potrafię tego zaklasyfikować. Po epilogu powiecie mi, czy miałam rację.
Cóż, na tę chwilę się żegnam i do napisania!

1 komentarz:

  1. Horror... To miał być horror... A jak na razie jest słodko :) Naprawdę uroczy rozdział. W sumie inaczej go nazwać nie potrafię. To takie zabawne, jak dorośli i dojrzali ludzie potrafią się zmienić pod wpływem zakochania. Nieporadność Damiena jest rozbrajająca. Wciąż jednak nie wiem kim on jest, a może czym? Jakoś na zombiaka mi nie pasuje... Demon? Anioł? Może coś zrobiłaś z jego duszą? Albo to przez magię? Jakaś klątwa? Coś podejrzewam, że ta jego długowieczność ma związek z kobietą o zielonych oczach. On ten dobry, ona zła? Tylko wtedy jaką rolę pełni Liv? A może jest tak, że on od zawsze był z Liv (ona pod innymi wcieleniami), a psychofanka za każdym razem wymazuje ją z jego życia, pamięci?
    Chyba trochę za dużo pytań mam na raz :P
    A może to właśnie Liv jest psychofanką... Bo bądźmy szczerzy, kto normalny wparowuje komuś do chaty, chce od niego śniadanie, a później ciągnie go gdzieś ze sobą?
    Oj... Mieszasz mi w głowie! :D

    OdpowiedzUsuń