Czas wydawał się płynąć
powoli. To był ten rodzaj pozytywnej rutyny, jakże właściwej dla małych
miejscowości i miasteczek podobnych do Amhertst. Co więcej, to było
właściwe, a przynajmniej takie wrażenie towarzyszyło Damienowi przez
kolejne tygodnie. Nie przypominał sobie, kiedy doświadczył spokoju – wręcz nudy
– z której mógłby być zadowolony, ale to na dłuższą metę nie miało
znaczenia. Liczyło się, że miał Liv, a przy niej wszystko wydawało się
łatwiejsze i jak najbardziej na swoim miejscu. To było tak, jakby po
długich poszukiwaniach udało mu się odnaleźć kogoś, kogo podświadomie szukał
przez całe życie, choć chwilami to nadal nie miało dla niego sensu – nie, skoro
kwestia „miłości od pierwszego wejrzenia” wydawała się czymś nieprawdopodobnym.
Jakkolwiek
by nie było, miał poczucie, że to, co działo się pomiędzy nim a Liv, było
szczere i jak najbardziej właściwe. Trwał przy dziewczynie, nie chcąc
zadawać zbędnych pytań ani rozważać, czy ich relacja miała prawo być tak
zażyta, skoro znali się tak krótko. Upierał się przy tym, że ją kocha i to
ze wzajemnością, ostatecznie zaczynając tłumaczyć sobie ten stan rzeczy tak, że
wyjątek zawsze potwierdzał regułę. Dziewczynie również wydawało się być
wszystko jedno, a jak długo uśmiechała się i zachowywała jak radosne
dziecko, niczego więcej nie było potrzeba do zachowania spokoju. W tym
wszystkim tak naprawdę od zawsze chodziło o Liv, zaś Damien czuł się,
jakby znał ją całe życie – a może nawet dłużej, choć to wydawało się pozbawione
sensu. Możliwe, ale jaki sens był w zadawaniu pytań, skoro działo się coś,
co był w stanie określić tylko i wyłącznie mianem „właściwego”?
Kiedy
zdecydował się na powrót do Amhertst, zdecydowanie nie brał pod uwagę, że okaże
się to najlepszą decyzją, jaką mógł podjąć w życiu. Nie wiedział o Liv,
o jej snach i tym, że ktokolwiek mógłby na niego czekać. I choć
perspektywa zaplanowanego spotkania – jakiejś cudownej, być może boskiej
interwencji – wydawała się równie niedorzeczna, co i niepokojąca, Damien
był w stanie ją zaakceptować. Może jednak takie rzeczy się zdarzały, a wiara
w przeznaczenie i szczęśliwe zbiegi okoliczności miała sens.
Coś jednak doprowadziło do tego, że spotkali się, z czasem odkrywając, że
są niczym dwa elementy idealnej, spójnej układanki. Wielokrotnie słyszał, że
przeciwieństwa się przyciągają i jednak coś w tym było, bo obserwując
Liv, widział w niej wiele cech stojących w kontrze do tych, które sam
posiadał. Dziewczyna-ogień oraz on – zwykle spokojny i wycofany, chwilami
wciąż niedowierzający w to, że mógłby ją mieć. Niczego więcej nie
potrzebował, ze spokojem przyjmując wszystko, co chciała mu dać i starając
się odwzajemnić.
Nie wracali
więcej do tamtej dziwnej rozmowy, kiedy to powiedziała mu o swoich snach.
Wiedział, że ten temat wisiał gdzieś pomiędzy nimi, ale nie zwracał na to
uwagi, zbytnio obawiając się, że samą wzmianką zmartwi Liv. Nie musiał
wiedzieć, a może nawet nie chciał, skoro istniała możliwości, że tym samym
mógłby znowu doprowadzić ją do płaczu. Nie zamierzał choćby brać pod uwagę, że
ją zrani – czy to w mniej, czy bardziej świadomy sposób. Czuł, że tak
mogłoby się stać, gdyby doszła do wniosku, że nie darzył jej zaufaniem, więc
tym bardziej usiłował takiej sytuacji uniknąć.
Nie mógł,
ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny.
A
przynajmniej chciał w to wierzyć, dość łatwo będąc w stanie przekonać
samego siebie, kiedy byli razem, a Liv obdarowywała go kolejnym pięknym
uśmiechem albo pocałunkami, które bez chwili wahania odwzajemniał. Z czasem
aż nazbyt oczywiste stało się dla niego, że miał prawo jej dotykać, bowiem należała do
niego. Co więcej, żadne z nich nie miało poczucia, że cokolwiek działo się
za szybko, a wręcz przeciwnie – miał wrażenie, że sprawy pomiędzy nimi
miały się w jak najbardziej właściwy sposób, pomimo pominięcia
teoretycznie ważnego etapu poznawania się i utwierdzania w przekonaniu,
że stopniowe zbliżanie się do siebie ma sens. W ich przypadku to wydawało
się zbędne, bowiem Liv wydawała się tak znajoma, jak to tylko możliwe –
delikatna, kochana, czuła… Podejrzewał,
że każdy mężczyzna byłby w stanie powiedzieć o swojej
partnerce jak najbardziej pozytywne rzeczy, zwłaszcza jeśli naprawdę by ją
kochał, ale w przypadku tej dziewczyny to wszystko było niepodważalną
prawdą, a nie komplementami.
Sam nie był
pewien, w którym momencie to właśnie Liv zaczęła być wyznacznikiem jego
planu dnia. Codziennie, z zaskakującą wręcz regularnością pojawiała się w progu
jego domu, naciskając na wspólne śniadanie – dokładnie jak za pierwszym razem.
Początkowo zaskoczyła go, chcąc odtwarzać wcześniejszy schemat, który
początkowo skończył się dla niej łzami i ucieczką, ale najwyraźniej nie należała
do osób pamiętliwych. Lubił ją obserwować, kiedy z zapałem coś mówiła –
opowiadała wszystko, co tylko przyszło jej do głowy, bez względu na to, czy w danym
momencie miało to sens – albo zajadała się naleśnikami z truskawkami. Cóż,
Adeline miała rację, twierdząc, że ta dziewczyna je uwielbiała; teraz również
Damien nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości, ale również to wydawało
mu się właściwe.
To była po
prostu Liv – radosna i pełna dziwactw, które pozostawało mu zaobserwować.
Tym
bardziej nie był szczególnie zaskoczony, kiedy niemalże zamieszkała w jego
domu. Potrafiła przesiadywać z nim długie godziny, czy to wyciągając go na
spacery i pokazując najróżniejsze zakamarki miasta albo lasu, czy to
siedząc w środku i – chociażby – zaczynając sprzątać, choć próbował
ją powstrzymywać przed wykonywaniem obowiązków, które nigdy nie powinny należeć
do niej. Wtedy zwykle wywracała oczami i, parskając przy tym śmiechem, robiła
swoje, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że ignorowanie go jest najlepszą
metodą, żeby szybko postawić na swoim. Nie żeby musiała się wysilać, skoro już
pierwszego dnia dosłownie owinęła go sobie wokół palca, sprawiając, że czuł się
gotowy na wszystko, niezależnie od niedorzeczności pomysłu, który mogłaby mu
przedstawić.
Końcówka
lata okazała się wyjątkowo chłodna, a zanim się obejrzeli, na zewnątrz już
dawno zapanowała jesień. Również z tego Liv wydawała się cieszyć jak
dziecko, obojętna na przygnębiającą, deszczową aurę. Z czasem zwątpił, czy
jakakolwiek pogoda była w stanie wzbudzić w niej negatywne emocje,
tym bardziej, że w każdej sytuacji znajdowała coś pozytywnego. Co więcej,
nie chciała rezygnować ze spacerów zwłaszcza wtedy lgnąc do lasu i zachwycając
się kolorowymi, opadającymi liśćmi. Sam nie widział w tym niczego
fascynującego, ale widok radosnej Liv bez wątpienia był wart tego, żeby ruszyć
się z domu, nawet pomimo tego, że coś w otaczającej miasto gęstwinie niezmiennie
sprawiało, że wolał trzymać się z daleka, w pamięci wciąż mając
koszmary, które towarzyszyły mu na krótko przed poznaniem Liv. Z czasem
sny zniknęły, a wspomnienia zaczęły się zacierać, stopniowo przechodząc w zapomnienie,
jednak towarzyszący mu w nich lęk najwyraźniej pozostawał, wciąż
wystarczająco intensywny, by Damien czuł się naprawdę nieswojo, kiedy ze
wszystkich stron otaczały go drzewa.
Najbardziej
niepokojące jednak pozostawało to, że chwilami miał wrażenie, że doskonale wie,
gdzie on i Liv się znajdują – że już podążał dopiero co pokazaną mu
ścieżką, choć to naturalnie nie miało racji bytu. Raz nawet nie wytrzymał i pod
wpływem impulsu zapytał dziewczynę, czy gdzieś w pobliżu nie znajdowała
się przypadkiem rzeka. Uśmiechnęła się jedynie, po czym wzruszyła ramionami,
jakby od niechcenia decydując się udzielić mu odpowiedzi:
– Och, tak,
jest – przyznała i pamiętał, że wtedy poczuł się, jakby ktoś porządnie
zdzielił go czymś ciężkim po głowie. – Płynie tutaj rzeka… I to całkiem
głęboka, swoją drogą. – Zawahała się, nagle jakby zaniepokojona. – W zasadzie
nigdy tam nie byłam, sama nie wiem dlaczego. To spory kawałek stąd, poza tym
nikt tam nie chodzi… Słyszałam, że da się przejść mostem na drugą stronę i że
gdzieś tam stoi taka stara kapliczka, ale nie mam pojęcia ile w tym
prawdy.
Skinął
wtedy głową, nie potrafiąc zmusić się, żeby drążyć dalej. To musiał być
przypadek, że podświadomie czuł, co takiego odpowie mu Liv. Co więcej, podczas
tamtej jednej, krótkiej rozmowy pierwszy raz naszła go idiotyczna myśl o tym,
że kłamała mu w żywe oczy. Czuł, że nie ma w tym sensu, tym bardziej,
że nie zapytał o nic, co mogłoby zmusić ją do kłamstwa. Prędzej zakładał,
że wszystko sprowadzało się do zmęczenia i złych wspomnień, które dopadały
go za każdym razem, kiedy wracał pamięcią do swoich snów.
Cokolwiek
kryło się w lasach Amhertst nie dotyczyło żadnego z nich.
~*~
Ten dzień miał być inny i zrozumiał
to z chwilą, w której otworzył oczy – w gwałtowny, dziwnie
niespokojny sposób, co nie miało miejsca od bardzo dawna. Usłyszał jęk, ale
dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że dźwięk wyrwał się z ust zaspanej,
wciąż ufnie się do niego tulącej Liv. Dziewczyna zamrugała nieco nieprzytomnie,
po czym spojrzała na niego pytająco, chyba nie do końca zdając sobie sprawy z tego,
w czym leżał problem. Jeśli miał być ze sobą szczery, on również nie
potrafił tego wytłumaczyć.
– Hej. –
Liv z wolna usiadła, dla pewności chwytając się za ramię, jakby w obawie
przed tym, że mógłby próbować wstać z łóżka. – Coś nie tak?
Jeszcze
kiedy mówiła, spojrzała na niego w niemalże zatroskany sposób. Czekoladowe
oczy wydawały się większe i bardziej skupione niż do tej pory, tym samym
skutecznie wzbudzając w Damienie poczucie winy. Potrzebował dłuższej
chwili, żeby zapanować nad sobą na tyle, by jednak skoncentrować wzrok na
siedzącej przy niej dziewczynie. Bez słowa otoczył ją ramionami, po czym
przyciągnął do siebie, pozwalając żeby wpadła mu w ramiona. Pachniała
znajomo, poza tym była przyjemnie ciepła, a on pragnął trzymać ją w swoich
objęciach tak długo, jak tylko miało być to możliwe.
– Ja tylko…
– Urwał, po czym wzruszył ramionami. Choć miał wrażenie, że po raz kolejny
śniło mu się coś istotnego, za żadne skarby nie potrafił przypomnieć sobie
szczegółów. – Nieważne. Chodź tutaj do mnie – powiedział w zamian, choć
niemożliwym wydawało się, żeby mogli znaleźć się jeszcze bliżej.
Liv
uśmiechnęła się, posłusznie odchylając w jego ramionach, kiedy postanowił
ją pocałować. Z wyraźną ulgą odwzajemniła pieszczotę, już w następnej
chwili bezceremonialnie popychając go na materac. Sama wylądowała na nim,
nachylając się nad Damianem w sposób wystarczający, by poczuł muśnięcia
końcówek jej włosów na twarzy. Wyciągnął dłoń, by móc musnąć palcami jej
policzek; jeden z niesfornych, płomiennych kosmyków długich loków nawinął
sobie na palec, prawie tego nieświadomy, bo wciąż całą uwagę poświęcał Liv.
– To pewnie
nic takiego – stwierdziła kojącym głosem dziewczyna, uśmiechając się
promiennie. Coś w jej tonie i słowach dało mu do zrozumienia, że
nadal musiał wyglądać na podenerwowanego, więc pośpiesznie spróbował nad sobą
zapanować. – Jakiś głupi sens… Jestem tutaj, tak? – dodała, kolejny raz doprowadzając
do tego, żeby ich wargi połączyły się ze sobą.
– Mhm…
To brzmiało
sensownie, a jednak wciąż towarzyszyły mu wątpliwości, których pomimo
usilnych starań nie potrafił od siebie odrzucić. Zaczął metodycznie przesuwać
palcami po plecach Liv, kreśląc krzywiznę kręgosłupa i jakieś bliżej nieokreślone wzory na skórze dziewczyny. To pozwoliło mu się rozluźnić,
choć gdzieś na krawędzi świadomości wciąż towarzyszyło mu poczucie, że coś jest
nie tak – i że we śnie widział coś bardzo złego.
Żadne z nich
już nie zasnęło, ale to nie było niczym nowym, bo wielokrotnie zdarzało mu się
leżeć z Liv aż do rana, czy to po prostu trzymając ją w ramionach, czy
też rozmawiając na różne tematy – zwłaszcza związane z książkami i muzyką,
bo oboje mieli do tego słabość. Czuł się szczególnie miło zaskoczony, kiedy
przekonał się, że lubiła klasyczne brzmienie, bo to było w ówczesnych
czasach prawdziwą rzadkością. Trudno było znaleźć młodą osobę, która byłaby
zafascynowana brzmieniem kompozycji Beethovena, Debussy’ego czy Vivaldiego,
chociaż i to jak najbardziej pasowało do tak energicznej, delikatnej
marzycielki, którą była Liv. Wielokrotnie zaskoczyła go, jak gdyby nigdy nic włączając
dobrze znane mu melodie, zamykając oczy i delikatnym, aczkolwiek pewnym
głosem opowiadając historie, które w danym momencie przychodziły jej do
głowy. Niektóre były niepokojące, poza tym traktowały wokół śmierci i magii,
ale podobało mu się to, zresztą tak jak i zaangażowanie z jakim zdarzało
jej się snuć te opowieści. Zaczynał dochodzić do wniosku, że wszystko, co tyczyło
się Liv, było wyjątkowe.
Z czasem
udało mu się rozluźnić, poniekąd dzięki propozycji, żeby jednak wyjść z domu.
Już nie dziwiły go dziwne pory, w których jego towarzyszka lubiła
wychodzić na zewnątrz, nie raz zrywając się na długo przed świtem. Tak było i tym
razem, ale nie przeszkadzało mu się. Chłodne, poranne powietrze miało w sobie
coś otrzeźwiającego, co ostatecznie pozwoliło mu wyrzucić z pamięci
dotychczasowe wątpliwości i towarzyszące mu obawy. Czuł się
niemalże swobodnie, a przecież o to od samego początku chodziło.
– Jest…
bardzo zimno – zauważyła niemalże pogodnym tonem Liv. Trzymała go za rękę,
jakby od niechcenia kołysząc ich splecionymi ze sobą dłońmi.
– Jednak
chcesz wracać? – zapytał z powątpiewaniem, spoglądając na jej zarumienione
policzki i zamieniający się w parę oddech.
– Jasne, że
nie! – żachnęła się, wywracając oczami. – Po prostu zastanawiam się, czy
wkrótce spadnie śnieg… Lubię, kiedy pada – dodała, uśmiechając się nieśmiało. –
I święta. Czekam zwłaszcza na święta.
– Ty wszystko lubisz! – przypomniał i tym
razem również jemu udało się uśmiechnąć. Liv zawsze znajdowała sposób na to,
żeby go rozbawić, choć nie zawsze była tego świadoma… A przynajmniej tak
mu się wydawało. – Ale nie zapędzaj się tak. Do grudnia zostało jeszcze trochę
czasu i… – Urwał, po czym podejrzliwie zmrużył oczy. – Święta też chcesz
spędzić razem?
Wydęła
usta, jakby w tym, co powiedział, doszukała się czegoś wyjątkowo złego
albo głupiego.
– Dlaczego w ogóle
pytasz? – zaniepokoiła się. – Wydawało mi się, że to oczywiste, ale jeśli mnie
nie chcesz…
– Nie to
miałem na myśli. – Potrząsnął z niedowierzaniem głową. Dlaczego za każdym
razem musiała mu to robić? – Po prostu biorę pod uwagę, że możesz mieć jakieś
swoje plany… Chcieć odwiedzić rodzinę albo coś takiego – wyjaśnił pośpiesznie.
Zawahała
się, po czym skinęła głową, wyraźnie uspokojona. Po wyrazie jej twarzy trudno było
jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie myślała.
–
Oczywiście, że mam plany – powiedziała z powagą. – Spędzę święta z tobą,
o ile twoje pytanie nie sugerowało, że możesz mieć swój pomysł. Chcesz
wyjechać? – zapytała jakby od niechcenia, ale wyczuł w jej głosie nutkę
napięcia.
– Nie, nie…
Nie mam powodów – oznajmił, raptownie poważniejąc.
Nie
zamierzał rozwodzić się nad tym, dlaczego był sam, od lat spędzając wszelakie
uroczystości w pojedynkę. Czuł, że ona by tego nie zrozumiała albo…
Och,
możliwe, że wręcz przeciwnie – i bez dokładniejszych wyjaśnień wiedziała o samotności
o wiele więcej, niż mógłby podejrzewać.
– To świetnie
– stwierdziła z przekonaniem, jak na zawołanie się rozpogadzając. – Więc spędzimy
święta razem… I Samhain, bo to już niedługo – dodała, tym samym skutecznie
wprawiając w konsternację.
– Sam… Co? – wyrwało mu się, a Liv
wybuchła radosnym, serdecznym śmiechem, najwyraźniej doskonale bawiąc się jego
kosztem.
– Samhain,
głuptasie – powtórzyła usłużnie. – Znaczy teraz wszyscy mówią na to Halloween,
ale ja wolę starszą wersję tego święta. Jest… bardziej magiczna – dodała, po
czym lekko przekrzywiła głowę, wciąż uważnie go obserwując. – Wierzysz w magię,
Damien? – zapytała cicho i wyczuł, że pomimo pozornej niewinności tego
pytania, jego odpowiedź miała dla niej olbrzymie znaczenie.
– Ja… –
Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści. To pewnie o niczym nie
świadczyło, ale… – Ehm… Nieszczególnie.
Przez twarz
dziewczyny przemknął cień – błyskawicznie, przez co równie dobrze mógł być
jedynie wrażeniem. Zanim zdążył się nad tym zastanowić, Liv cicho westchnęła,
po czym bez pośpiechu ruszyła dalej przed siebie.
– Wielka
szkoda.
Nie był w stanie
stwierdzić, czy naprawdę ją swoją odpowiedzią rozczarował, a tym bardziej
czy mogłaby być na niego zła. Szli w milczeniu, każde pogrążone w swoich
myślach. To był jeden z tych dziwnych momentów, kiedy pomimo wszystkich
ciepłych uczuć, którymi darzył Liv zaczynał mieć wątpliwości, ogarnięty
niejasnym wrażeniem, że nie wszystko było takie doskonałe, jak przez większość
czasu myślał. Co prawda wątpliwości zwykle znikały równie nagle, co się
pojawiały, a jednak te zgrzyty niezmiennie działały mu na nerwy – w końcu
skoro jej ufał, nic podobnego nie powinno mieć miejsca.
Miasteczko
było opustoszałe, zresztą jak zwykle o tej porze. Tylko sporadycznie
pojedyncze samochody przemykały drogą, ale Damien właściwie nie zwracał na to
uwagi. W milczeniu wodził wzrokiem dookoła, próbując skoncentrować się na
czymś innym prócz Liv, chcąc w ten sposób wyrzucić z głowy niechciane
myśli, które nagle zaczęły mu towarzyszyć. Zawsze
musisz mieć jakiś problem, prawda?, warknął na siebie w duchu. Przecież nic złego się nie dzieje. Liv… jest
wyjątkowa, zresztą tak jak i zwykle. Ona po prostu…
Wszelakie
myśli uleciały z jego głowy, kiedy coś innego przykuło jego uwagę.
Znajdowali się w pobliżu prowadzonego przez Adeline lokalu, gdy zauważył
świeże, najpewniej dopiero co przymocowane do stojącej na uboczu tablicy ogłoszeń
plakaty. Coś ścisnęło go w gardle, kiedy dostrzegł dość charakterystyczną
formę, a zwłaszcza czarnobiałe zdjęcie uśmiechającej się ze wszystkich
kartek, młodej dziewczyny. W ostatnim czasie już widział podobne ogłoszenia,
ale dotychczas je ignorował – aż do tej pory.
Krótko
zerknął na Liv, po czym w pośpiechu podszedł bliżej tablicy, żeby lepiej
się przyjrzeć. Litery pod zdjęciem układały się w jedno, krótkie słowo: „Zaginęła”. Poniżej znajdował się krótki
opis dziewczyny ze zdjęcia – niebieskookiej, blondwłosej licealistki o dźwięcznym
imieniu Chloe, która tak po prostu z dnia na dzień nie wróciła do domu.
Takie informacje szokowały, zwłaszcza w małych miejscowościach,
choć naturalnie podobne nieszczęścia zdarzały się wszędzie. Co więcej,
dzieciaki miewały różne pomysły, nie zawsze rozsądne, więc każde rozwiązanie wydawało
się równie prawdopodobne, ale…
Cóż,
problem nie leżał w samej możliwości zaginięcia jakiejkolwiek dziewczyny.
Sęk w tym, że – o ile oczywiście czegoś nie pomylił, dotychczas nie
zwracając uwagi na krążące w Amhertst plotki – to był już drugi albo
trzeci przypadek w ciągu ostatnich kilku tygodni.
Choć do tej
pory ignorował sytuację, skupiony przede wszystkim na tym, co działo się
pomiędzy nim a Liv, coś w widoku ogłoszenia i zdjęcia
młodziutkiej Chloe sprawiło, że poczuł się naprawdę źle. Jego myśli na powrót
uciekły ku zapomnianemu snu, który dręczył go rano – nie po raz pierwszy
zresztą – nim jednak zdążył się zastanowić i raz jeszcze przypomnieć sobie
szczegóły, gdzieś za plecami usłyszał ciche, lekkie kroki.
– Damien? –
Liv brzmiała na zatroskaną, zaraz też znalazła się przy nim. Instynktownie
przykrył jej dłoń swoją, ledwo tylko chwyciła go za ramiona. – Och… Biedna Ade
– wyrwało jej się, a on natychmiast obejrzał się na dziewczynę,
zaintrygowany wypowiedzianymi słowami.
– Adeline?
Liv westchnęła,
po czym skinęła głową.
– To jej
wnuczka – wyjaśniła usłużnie. Mimowolnie napiął mięśnie, nie tyle zaskoczony tą
informacją, co obojętnością, która pobrzmiewała ze zwykle pełnego pozytywnych
emocji głosu. Być może to był rodzaj żalu, ale i tak poczuł się dziwnie.
Co więcej, jakby tego było mało, w następnej sekundzie Liv dodała coś, co
już do końca dnia nie miało go prześladować: – Wiesz, kilka razy spotkałam
Chloe… Chyba nawet ją polubiłam. Szkoda, że więcej nie wróci.
– Ja… Co
masz na myśli, Liv? – zapytał tak cicho, że ledwo był w stanie zrozumieć
samego siebie.
– Och, nic
takiego… Sama nie wiem – przyznała Liv. Zamilkła, po czym z wolna wycofała
się, wracając na chodnik. – Wiem, że już kilka osób zniknęło… I może to
nic, ale coś mi podpowiada, że żadna z tych dziewczyn już nie wróci.
A potem, nie
dodawszy niczego więcej, po prostu się odwróciła i odeszła.
Hej! Tak mnie wzięło i w końcu dodaję rozdział o w miarę ludzkiej porze. Nie wierzę, że to już szósta część – i że zostały mi raptem cztery rozdziały i epilog. Czuję niedosyt, choć zarazem wiem, że do tej historii nie będę w stanie dodać niczego więcej, bo taka miała być od początku: krótka i zagmatwana, przynajmniej do momentu otrzymania wyjaśnień. Szczerze powiedziawszy, jestem ciekawa teorii, które mogły narodzić się w trakcie czytania tych kilku części… No i wciąż mam nadzieję, że wyjaśnieniami zakończę.Już na tym etapie jestem w stanie stwierdzić, że nie polubię się z taką krótką, ograniczoną formą prowadzenia historii. Chociaż z tekstu jestem zadowolona, nie potrafię przywyknąć do tak szybkiego kończenia całości. Brakowało mi czasu na zżycie się z bohaterami, tym blogiem, ze wszystkim… Oczywiście dokończę, ale z mojej strony prędzej doczekacie się kolejnej, kilkudziesięciu rozdziałowej historii niż tak krótkiej opowiastki.Cóż, z mojej strony to tyle. Dziękuję za obecność i do napisania!
Oooo... Ten rozdział wyjątkowo mi się spodobał. A w szczególności jego zakończenie. Obstawiam, że to Chloe widział Damien w swoim „śnie”. Tylko co wiąże go z tym czymś? A może faktycznie on tym czymś jest w jakiś sposób...
OdpowiedzUsuńSama Liv zdecydowanie ma coś wspólnego z magią. Teraz się tak zastanawiam, czy ona po prostu „widzi” różne rzeczy, czy ma z nimi coś wspólnego. Bo jej reakcja była delikatnie mówiąc, dziwna. A może nawet ona ma coś wspólnego z zielonooką kobietą.
Przez myśl nawet mi przemknęło, że Liv składa ofiary temu czemuś...
A i coś jeszcze mi się przypomniało podczas czytania tego jak Liv się dziwnie zachowywała. Wcześniej (chyba w czwartym rozdziale) powiedziała, że „nadchodzi” i albo to była literówka i miało być „nadchodzisz”, albo chodzi o to coś, ewentualnie byłą Damiena.
Zdecydowanie coś się zaczyna dziać, a ja się cieszę jak dziecko :D