sobota, 17 grudnia 2016

|06| „Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny…”

Czas wydawał się płynąć powoli. To był ten rodzaj pozytywnej rutyny, jakże właściwej dla małych miejscowości i miasteczek podobnych do Amhertst. Co więcej, to było właściwe, a przynajmniej takie wrażenie towarzyszyło Damienowi przez kolejne tygodnie. Nie przypominał sobie, kiedy doświadczył spokoju – wręcz nudy – z której mógłby być zadowolony, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Liczyło się, że miał Liv, a przy niej wszystko wydawało się łatwiejsze i jak najbardziej na swoim miejscu. To było tak, jakby po długich poszukiwaniach udało mu się odnaleźć kogoś, kogo podświadomie szukał przez całe życie, choć chwilami to nadal nie miało dla niego sensu – nie, skoro kwestia „miłości od pierwszego wejrzenia” wydawała się czymś nieprawdopodobnym.
Jakkolwiek by nie było, miał poczucie, że to, co działo się pomiędzy nim a Liv, było szczere i jak najbardziej właściwe. Trwał przy dziewczynie, nie chcąc zadawać zbędnych pytań ani rozważać, czy ich relacja miała prawo być tak zażyta, skoro znali się tak krótko. Upierał się przy tym, że ją kocha i to ze wzajemnością, ostatecznie zaczynając tłumaczyć sobie ten stan rzeczy tak, że wyjątek zawsze potwierdzał regułę. Dziewczynie również wydawało się być wszystko jedno, a jak długo uśmiechała się i zachowywała jak radosne dziecko, niczego więcej nie było potrzeba do zachowania spokoju. W tym wszystkim tak naprawdę od zawsze chodziło o Liv, zaś Damien czuł się, jakby znał ją całe życie – a może nawet dłużej, choć to wydawało się pozbawione sensu. Możliwe, ale jaki sens był w zadawaniu pytań, skoro działo się coś, co był w stanie określić tylko i wyłącznie mianem „właściwego”?
Kiedy zdecydował się na powrót do Amhertst, zdecydowanie nie brał pod uwagę, że okaże się to najlepszą decyzją, jaką mógł podjąć w życiu. Nie wiedział o Liv, o jej snach i tym, że ktokolwiek mógłby na niego czekać. I choć perspektywa zaplanowanego spotkania – jakiejś cudownej, być może boskiej interwencji – wydawała się równie niedorzeczna, co i niepokojąca, Damien był w stanie ją zaakceptować. Może jednak takie rzeczy się zdarzały, a wiara w przeznaczenie i szczęśliwe zbiegi okoliczności miała sens. Coś jednak doprowadziło do tego, że spotkali się, z czasem odkrywając, że są niczym dwa elementy idealnej, spójnej układanki. Wielokrotnie słyszał, że przeciwieństwa się przyciągają i jednak coś w tym było, bo obserwując Liv, widział w niej wiele cech stojących w kontrze do tych, które sam posiadał. Dziewczyna-ogień oraz on – zwykle spokojny i wycofany, chwilami wciąż niedowierzający w to, że mógłby ją mieć. Niczego więcej nie potrzebował, ze spokojem przyjmując wszystko, co chciała mu dać i starając się odwzajemnić.
Nie wracali więcej do tamtej dziwnej rozmowy, kiedy to powiedziała mu o swoich snach. Wiedział, że ten temat wisiał gdzieś pomiędzy nimi, ale nie zwracał na to uwagi, zbytnio obawiając się, że samą wzmianką zmartwi Liv. Nie musiał wiedzieć, a może nawet nie chciał, skoro istniała możliwości, że tym samym mógłby znowu doprowadzić ją do płaczu. Nie zamierzał choćby brać pod uwagę, że ją zrani – czy to w mniej, czy bardziej świadomy sposób. Czuł, że tak mogłoby się stać, gdyby doszła do wniosku, że nie darzył jej zaufaniem, więc tym bardziej usiłował takiej sytuacji uniknąć.
Nie mógł, ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny.
A przynajmniej chciał w to wierzyć, dość łatwo będąc w stanie przekonać samego siebie, kiedy byli razem, a Liv obdarowywała go kolejnym pięknym uśmiechem albo pocałunkami, które bez chwili wahania odwzajemniał. Z czasem aż nazbyt oczywiste stało się dla niego, że  miał prawo jej dotykać, bowiem należała do niego. Co więcej, żadne z nich nie miało poczucia, że cokolwiek działo się za szybko, a wręcz przeciwnie – miał wrażenie, że sprawy pomiędzy nimi miały się w jak najbardziej właściwy sposób, pomimo pominięcia teoretycznie ważnego etapu poznawania się i utwierdzania w przekonaniu, że stopniowe zbliżanie się do siebie ma sens. W ich przypadku to wydawało się zbędne, bowiem Liv wydawała się tak znajoma, jak to tylko możliwe – delikatna, kochana, czuła… Podejrzewał,  że każdy mężczyzna byłby w stanie powiedzieć o swojej partnerce jak najbardziej pozytywne rzeczy, zwłaszcza jeśli naprawdę by ją kochał, ale w przypadku tej dziewczyny to wszystko było niepodważalną prawdą, a nie komplementami.
Sam nie był pewien, w którym momencie to właśnie Liv zaczęła być wyznacznikiem jego planu dnia. Codziennie, z zaskakującą wręcz regularnością pojawiała się w progu jego domu, naciskając na wspólne śniadanie – dokładnie jak za pierwszym razem. Początkowo zaskoczyła go, chcąc odtwarzać wcześniejszy schemat, który początkowo skończył się dla niej łzami i ucieczką, ale najwyraźniej nie należała do osób pamiętliwych. Lubił ją obserwować, kiedy z zapałem coś mówiła – opowiadała wszystko, co tylko przyszło jej do głowy, bez względu na to, czy w danym momencie miało to sens – albo zajadała się naleśnikami z truskawkami. Cóż, Adeline miała rację, twierdząc, że ta dziewczyna je uwielbiała; teraz również Damien nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości, ale również to wydawało mu się właściwe.
To była po prostu Liv – radosna i pełna dziwactw, które pozostawało mu zaobserwować.
Tym bardziej nie był szczególnie zaskoczony, kiedy niemalże zamieszkała w jego domu. Potrafiła przesiadywać z nim długie godziny, czy to wyciągając go na spacery i pokazując najróżniejsze zakamarki miasta albo lasu, czy to siedząc w środku i – chociażby – zaczynając sprzątać, choć próbował ją powstrzymywać przed wykonywaniem obowiązków, które nigdy nie powinny należeć do niej. Wtedy zwykle wywracała oczami i, parskając przy tym śmiechem, robiła swoje, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że ignorowanie go jest najlepszą metodą, żeby szybko postawić na swoim. Nie żeby musiała się wysilać, skoro już pierwszego dnia dosłownie owinęła go sobie wokół palca, sprawiając, że czuł się gotowy na wszystko, niezależnie od niedorzeczności pomysłu, który mogłaby mu przedstawić.
Końcówka lata okazała się wyjątkowo chłodna, a zanim się obejrzeli, na zewnątrz już dawno zapanowała jesień. Również z tego Liv wydawała się cieszyć jak dziecko, obojętna na przygnębiającą, deszczową aurę. Z czasem zwątpił, czy jakakolwiek pogoda była w stanie wzbudzić w niej negatywne emocje, tym bardziej, że w każdej sytuacji znajdowała coś pozytywnego. Co więcej, nie chciała rezygnować ze spacerów zwłaszcza wtedy lgnąc do lasu i zachwycając się kolorowymi, opadającymi liśćmi. Sam nie widział w tym niczego fascynującego, ale widok radosnej Liv bez wątpienia był wart tego, żeby ruszyć się z domu, nawet pomimo tego, że coś w otaczającej miasto gęstwinie niezmiennie sprawiało, że wolał trzymać się z daleka, w pamięci wciąż mając koszmary, które towarzyszyły mu na krótko przed poznaniem Liv. Z czasem sny zniknęły, a wspomnienia zaczęły się zacierać, stopniowo przechodząc w zapomnienie, jednak towarzyszący mu w nich lęk najwyraźniej pozostawał, wciąż wystarczająco intensywny, by Damien czuł się naprawdę nieswojo, kiedy ze wszystkich stron otaczały go drzewa.
Najbardziej niepokojące jednak pozostawało to, że chwilami miał wrażenie, że doskonale wie, gdzie on i Liv się znajdują – że już podążał dopiero co pokazaną mu ścieżką, choć to naturalnie nie miało racji bytu. Raz nawet nie wytrzymał i pod wpływem impulsu zapytał dziewczynę, czy gdzieś w pobliżu nie znajdowała się przypadkiem rzeka. Uśmiechnęła się jedynie, po czym wzruszyła ramionami, jakby od niechcenia decydując się udzielić mu odpowiedzi:
– Och, tak, jest – przyznała i pamiętał, że wtedy poczuł się, jakby ktoś porządnie zdzielił go czymś ciężkim po głowie. – Płynie tutaj rzeka… I to całkiem głęboka, swoją drogą. – Zawahała się, nagle jakby zaniepokojona. – W zasadzie nigdy tam nie byłam, sama nie wiem dlaczego. To spory kawałek stąd, poza tym nikt tam nie chodzi… Słyszałam, że da się przejść mostem na drugą stronę i że gdzieś tam stoi taka stara kapliczka, ale nie mam pojęcia ile w tym prawdy.
Skinął wtedy głową, nie potrafiąc zmusić się, żeby drążyć dalej. To musiał być przypadek, że podświadomie czuł, co takiego odpowie mu Liv. Co więcej, podczas tamtej jednej, krótkiej rozmowy pierwszy raz naszła go idiotyczna myśl o tym, że kłamała mu w żywe oczy. Czuł, że nie ma w tym sensu, tym bardziej, że nie zapytał o nic, co mogłoby zmusić ją do kłamstwa. Prędzej zakładał, że wszystko sprowadzało się do zmęczenia i złych wspomnień, które dopadały go za każdym razem, kiedy wracał pamięcią do swoich snów.
Cokolwiek kryło się w lasach Amhertst nie dotyczyło żadnego z nich.
~*~
Ten dzień miał być inny i zrozumiał to z chwilą, w której otworzył oczy – w gwałtowny, dziwnie niespokojny sposób, co nie miało miejsca od bardzo dawna. Usłyszał jęk, ale dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że dźwięk wyrwał się z ust zaspanej, wciąż ufnie się do niego tulącej Liv. Dziewczyna zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym spojrzała na niego pytająco, chyba nie do końca zdając sobie sprawy z tego, w czym leżał problem. Jeśli miał być ze sobą szczery, on również nie potrafił tego wytłumaczyć.
– Hej. – Liv z wolna usiadła, dla pewności chwytając się za ramię, jakby w obawie przed tym, że mógłby próbować wstać z łóżka. – Coś nie tak?
Jeszcze kiedy mówiła, spojrzała na niego w niemalże zatroskany sposób. Czekoladowe oczy wydawały się większe i bardziej skupione niż do tej pory, tym samym skutecznie wzbudzając w Damienie poczucie winy. Potrzebował dłuższej chwili, żeby zapanować nad sobą na tyle, by jednak skoncentrować wzrok na siedzącej przy niej dziewczynie. Bez słowa otoczył ją ramionami, po czym przyciągnął do siebie, pozwalając żeby wpadła mu w ramiona. Pachniała znajomo, poza tym była przyjemnie ciepła, a on pragnął trzymać ją w swoich objęciach tak długo, jak tylko miało być to możliwe.
– Ja tylko… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. Choć miał wrażenie, że po raz kolejny śniło mu się coś istotnego, za żadne skarby nie potrafił przypomnieć sobie szczegółów. – Nieważne. Chodź tutaj do mnie – powiedział w zamian, choć niemożliwym wydawało się, żeby mogli znaleźć się jeszcze bliżej.
Liv uśmiechnęła się, posłusznie odchylając w jego ramionach, kiedy postanowił ją pocałować. Z wyraźną ulgą odwzajemniła pieszczotę, już w następnej chwili bezceremonialnie popychając go na materac. Sama wylądowała na nim, nachylając się nad Damianem w sposób wystarczający, by poczuł muśnięcia końcówek jej włosów na twarzy. Wyciągnął dłoń, by móc musnąć palcami jej policzek; jeden z niesfornych, płomiennych kosmyków długich loków nawinął sobie na palec, prawie tego nieświadomy, bo wciąż całą uwagę poświęcał Liv.
– To pewnie nic takiego – stwierdziła kojącym głosem dziewczyna, uśmiechając się promiennie. Coś w jej tonie i słowach dało mu do zrozumienia, że nadal musiał wyglądać na podenerwowanego, więc pośpiesznie spróbował nad sobą zapanować. – Jakiś głupi sens… Jestem tutaj, tak? – dodała, kolejny raz doprowadzając do tego, żeby ich wargi połączyły się ze sobą.
– Mhm…
To brzmiało sensownie, a jednak wciąż towarzyszyły mu wątpliwości, których pomimo usilnych starań nie potrafił od siebie odrzucić. Zaczął metodycznie przesuwać palcami po plecach Liv, kreśląc krzywiznę kręgosłupa i jakieś bliżej nieokreślone wzory na skórze dziewczyny. To pozwoliło mu się rozluźnić, choć gdzieś na krawędzi świadomości wciąż towarzyszyło mu poczucie, że coś jest nie tak – i że we śnie widział coś bardzo złego.
Żadne z nich już nie zasnęło, ale to nie było niczym nowym, bo wielokrotnie zdarzało mu się leżeć z Liv aż do rana, czy to po prostu trzymając ją w ramionach, czy też rozmawiając na różne tematy – zwłaszcza związane z książkami i muzyką, bo oboje mieli do tego słabość. Czuł się szczególnie miło zaskoczony, kiedy przekonał się, że lubiła klasyczne brzmienie, bo to było w ówczesnych czasach prawdziwą rzadkością. Trudno było znaleźć młodą osobę, która byłaby zafascynowana brzmieniem kompozycji Beethovena, Debussy’ego czy Vivaldiego, chociaż i to jak najbardziej pasowało do tak energicznej, delikatnej marzycielki, którą była Liv. Wielokrotnie zaskoczyła go, jak gdyby nigdy nic włączając dobrze znane mu melodie, zamykając oczy i delikatnym, aczkolwiek pewnym głosem opowiadając historie, które w danym momencie przychodziły jej do głowy. Niektóre były niepokojące, poza tym traktowały wokół śmierci i magii, ale podobało mu się to, zresztą tak jak i zaangażowanie z jakim zdarzało jej się snuć te opowieści. Zaczynał dochodzić do wniosku, że wszystko, co tyczyło się Liv, było wyjątkowe.
Z czasem udało mu się rozluźnić, poniekąd dzięki propozycji, żeby jednak wyjść z domu. Już nie dziwiły go dziwne pory, w których jego towarzyszka lubiła wychodzić na zewnątrz, nie raz zrywając się na długo przed świtem. Tak było i tym razem, ale nie przeszkadzało mu się. Chłodne, poranne powietrze miało w sobie coś otrzeźwiającego, co ostatecznie pozwoliło mu wyrzucić z pamięci dotychczasowe wątpliwości i towarzyszące mu obawy. Czuł się niemalże swobodnie, a przecież o to od samego początku chodziło.
– Jest… bardzo zimno – zauważyła niemalże pogodnym tonem Liv. Trzymała go za rękę, jakby od niechcenia kołysząc ich splecionymi ze sobą dłońmi.
– Jednak chcesz wracać? – zapytał z powątpiewaniem, spoglądając na jej zarumienione policzki i zamieniający się w parę oddech.
– Jasne, że nie! – żachnęła się, wywracając oczami. – Po prostu zastanawiam się, czy wkrótce spadnie śnieg… Lubię, kiedy pada – dodała, uśmiechając się nieśmiało. – I święta. Czekam zwłaszcza na święta.
–  Ty wszystko lubisz! – przypomniał i tym razem również jemu udało się uśmiechnąć. Liv zawsze znajdowała sposób na to, żeby go rozbawić, choć nie zawsze była tego świadoma… A przynajmniej tak mu się wydawało. – Ale nie zapędzaj się tak. Do grudnia zostało jeszcze trochę czasu i… – Urwał, po czym podejrzliwie zmrużył oczy. – Święta też chcesz spędzić razem?
Wydęła usta, jakby w tym, co powiedział, doszukała się czegoś wyjątkowo złego albo głupiego.
– Dlaczego w ogóle pytasz? – zaniepokoiła się. – Wydawało mi się, że to oczywiste, ale jeśli mnie nie chcesz…
– Nie to miałem na myśli. – Potrząsnął z niedowierzaniem głową. Dlaczego za każdym razem musiała mu to robić? – Po prostu biorę pod uwagę, że możesz mieć jakieś swoje plany… Chcieć odwiedzić rodzinę albo coś takiego – wyjaśnił pośpiesznie.
Zawahała się, po czym skinęła głową, wyraźnie uspokojona. Po wyrazie jej twarzy trudno było jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie myślała.
– Oczywiście, że mam plany – powiedziała z powagą. – Spędzę święta z tobą, o ile twoje pytanie nie sugerowało, że możesz mieć swój pomysł. Chcesz wyjechać? – zapytała jakby od niechcenia, ale wyczuł w jej głosie nutkę napięcia.
– Nie, nie… Nie mam powodów – oznajmił, raptownie poważniejąc.
Nie zamierzał rozwodzić się nad tym, dlaczego był sam, od lat spędzając wszelakie uroczystości w pojedynkę. Czuł, że ona by tego nie zrozumiała albo…
Och, możliwe, że wręcz przeciwnie – i bez dokładniejszych wyjaśnień wiedziała o samotności o wiele więcej, niż mógłby podejrzewać.
– To świetnie – stwierdziła z przekonaniem, jak na zawołanie się rozpogadzając. – Więc spędzimy święta razem… I Samhain, bo to już niedługo – dodała, tym samym skutecznie wprawiając w konsternację.
Sam… Co? – wyrwało mu się, a Liv wybuchła radosnym, serdecznym śmiechem, najwyraźniej doskonale bawiąc się jego kosztem.
– Samhain, głuptasie – powtórzyła usłużnie. – Znaczy teraz wszyscy mówią na to Halloween, ale ja wolę starszą wersję tego święta. Jest… bardziej magiczna – dodała, po czym lekko przekrzywiła głowę, wciąż uważnie go obserwując. – Wierzysz w magię, Damien? – zapytała cicho i wyczuł, że pomimo pozornej niewinności tego pytania, jego odpowiedź miała dla niej olbrzymie znaczenie.
– Ja… – Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści. To pewnie o niczym nie świadczyło, ale… – Ehm… Nieszczególnie.
Przez twarz dziewczyny przemknął cień – błyskawicznie, przez co równie dobrze mógł być jedynie wrażeniem. Zanim zdążył się nad tym zastanowić, Liv cicho westchnęła, po czym bez pośpiechu ruszyła dalej przed siebie.
– Wielka szkoda.
Nie był w stanie stwierdzić, czy naprawdę ją swoją odpowiedzią rozczarował, a tym bardziej czy mogłaby być na niego zła. Szli w milczeniu, każde pogrążone w swoich myślach. To był jeden z tych dziwnych momentów, kiedy pomimo wszystkich ciepłych uczuć, którymi darzył Liv zaczynał mieć wątpliwości, ogarnięty niejasnym wrażeniem, że nie wszystko było takie doskonałe, jak przez większość czasu myślał. Co prawda wątpliwości zwykle znikały równie nagle, co się pojawiały, a jednak te zgrzyty niezmiennie działały mu na nerwy – w końcu skoro jej ufał, nic podobnego nie powinno mieć miejsca.
Miasteczko było opustoszałe, zresztą jak zwykle o tej porze. Tylko sporadycznie pojedyncze samochody przemykały drogą, ale Damien właściwie nie zwracał na to uwagi. W milczeniu wodził wzrokiem dookoła, próbując skoncentrować się na czymś innym prócz Liv, chcąc w ten sposób wyrzucić z głowy niechciane myśli, które nagle zaczęły mu towarzyszyć. Zawsze musisz mieć jakiś problem, prawda?, warknął na siebie w duchu. Przecież nic złego się nie dzieje. Liv… jest wyjątkowa, zresztą tak jak i zwykle. Ona po prostu…
Wszelakie myśli uleciały z jego głowy, kiedy coś innego przykuło jego uwagę. Znajdowali się w pobliżu prowadzonego przez Adeline lokalu, gdy zauważył świeże, najpewniej dopiero co przymocowane do stojącej na uboczu tablicy ogłoszeń plakaty. Coś ścisnęło go w gardle, kiedy dostrzegł dość charakterystyczną formę, a zwłaszcza czarnobiałe zdjęcie uśmiechającej się ze wszystkich kartek, młodej dziewczyny. W ostatnim czasie już widział podobne ogłoszenia, ale dotychczas je ignorował – aż do tej pory.
Krótko zerknął na Liv, po czym w pośpiechu podszedł bliżej tablicy, żeby lepiej się przyjrzeć. Litery pod zdjęciem układały się w jedno, krótkie słowo: „Zaginęła”. Poniżej znajdował się krótki opis dziewczyny ze zdjęcia – niebieskookiej, blondwłosej licealistki o dźwięcznym imieniu Chloe, która tak po prostu z dnia na dzień nie wróciła do domu. Takie informacje szokowały, zwłaszcza w małych miejscowościach, choć naturalnie podobne nieszczęścia zdarzały się wszędzie. Co więcej, dzieciaki miewały różne pomysły, nie zawsze rozsądne, więc każde rozwiązanie wydawało się równie prawdopodobne, ale…
Cóż, problem nie leżał w samej możliwości zaginięcia jakiejkolwiek dziewczyny. Sęk w tym, że – o ile oczywiście czegoś nie pomylił, dotychczas nie zwracając uwagi na krążące w Amhertst plotki – to był już drugi albo trzeci przypadek w ciągu ostatnich kilku tygodni.
Choć do tej pory ignorował sytuację, skupiony przede wszystkim na tym, co działo się pomiędzy nim a Liv, coś w widoku ogłoszenia i zdjęcia młodziutkiej Chloe sprawiło, że poczuł się naprawdę źle. Jego myśli na powrót uciekły ku zapomnianemu snu, który dręczył go rano – nie po raz pierwszy zresztą – nim jednak zdążył się zastanowić i raz jeszcze przypomnieć sobie szczegóły, gdzieś za plecami usłyszał ciche, lekkie kroki.
– Damien? – Liv brzmiała na zatroskaną, zaraz też znalazła się przy nim. Instynktownie przykrył jej dłoń swoją, ledwo tylko chwyciła go za ramiona. – Och… Biedna Ade – wyrwało jej się, a on natychmiast obejrzał się na dziewczynę, zaintrygowany wypowiedzianymi słowami.
– Adeline?
Liv westchnęła, po czym skinęła głową.
– To jej wnuczka – wyjaśniła usłużnie. Mimowolnie napiął mięśnie, nie tyle zaskoczony tą informacją, co obojętnością, która pobrzmiewała ze zwykle pełnego pozytywnych emocji głosu. Być może to był rodzaj żalu, ale i tak poczuł się dziwnie. Co więcej, jakby tego było mało, w następnej sekundzie Liv dodała coś, co już do końca dnia nie miało go prześladować: – Wiesz, kilka razy spotkałam Chloe… Chyba nawet ją polubiłam. Szkoda, że więcej nie wróci.
– Ja… Co masz na myśli, Liv? – zapytał tak cicho, że ledwo był w stanie zrozumieć samego siebie.
– Och, nic takiego… Sama nie wiem – przyznała Liv. Zamilkła, po czym z wolna wycofała się, wracając na chodnik. – Wiem, że już kilka osób zniknęło… I może to nic, ale coś mi podpowiada, że żadna z tych dziewczyn już nie wróci.
A potem, nie dodawszy niczego więcej, po prostu się odwróciła i odeszła.
Hej! Tak mnie wzięło i w końcu dodaję rozdział o w miarę ludzkiej porze. Nie wierzę, że to już szósta część – i że zostały mi raptem cztery rozdziały i epilog. Czuję niedosyt, choć zarazem wiem, że do tej historii nie będę w stanie dodać niczego więcej, bo taka miała być od początku: krótka i zagmatwana, przynajmniej do momentu otrzymania wyjaśnień. Szczerze powiedziawszy, jestem ciekawa teorii, które mogły narodzić się w trakcie czytania tych kilku części… No i wciąż mam nadzieję, że wyjaśnieniami zakończę.
Już na tym etapie jestem w stanie stwierdzić, że nie polubię się z taką krótką, ograniczoną formą prowadzenia historii. Chociaż z tekstu jestem zadowolona, nie potrafię przywyknąć do tak szybkiego kończenia całości. Brakowało mi czasu na zżycie się z bohaterami, tym blogiem, ze wszystkim… Oczywiście dokończę, ale z mojej strony prędzej doczekacie się kolejnej, kilkudziesięciu rozdziałowej historii niż tak krótkiej opowiastki.
Cóż, z mojej strony to tyle. Dziękuję za obecność i do napisania!

1 komentarz:

  1. Oooo... Ten rozdział wyjątkowo mi się spodobał. A w szczególności jego zakończenie. Obstawiam, że to Chloe widział Damien w swoim „śnie”. Tylko co wiąże go z tym czymś? A może faktycznie on tym czymś jest w jakiś sposób...
    Sama Liv zdecydowanie ma coś wspólnego z magią. Teraz się tak zastanawiam, czy ona po prostu „widzi” różne rzeczy, czy ma z nimi coś wspólnego. Bo jej reakcja była delikatnie mówiąc, dziwna. A może nawet ona ma coś wspólnego z zielonooką kobietą.
    Przez myśl nawet mi przemknęło, że Liv składa ofiary temu czemuś...
    A i coś jeszcze mi się przypomniało podczas czytania tego jak Liv się dziwnie zachowywała. Wcześniej (chyba w czwartym rozdziale) powiedziała, że „nadchodzi” i albo to była literówka i miało być „nadchodzisz”, albo chodzi o to coś, ewentualnie byłą Damiena.
    Zdecydowanie coś się zaczyna dziać, a ja się cieszę jak dziecko :D

    OdpowiedzUsuń