sobota, 4 lutego 2017

|10| „Mówiłeś mi: na zawsze”

Przebudzenie przyszło nagle, szokujące i nieprzyjemne. W głowie miał mętlik, jednak nic nie było w stanie sprawić, żeby tak po prostu zapomniał o tym, co się wydarzyło. Nawet gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy zakończenie wieczoru było prawdziwe, sama świadomość tego, że zdecydowanie nie był w domu, okazałaby się wystarczająco wymowną odpowiedzią. Jakby mało było tego, że właściwie leżał na posadzce, w grę wchodziło jeszcze nucenie – niepokojąco znajomy, czysty głos, melodyjnie wyśpiewujący słowa, których znaczenia mógł co najwyżej się domyślać, a które już kiedyś słyszał.
Gwałtownie napiął mięśnie, coraz bardziej zaniepokojony sytuacją. W pośpiechu poderwał głowę, próbując wesprzeć się na rękach i rozejrzeć dookoła. W pomieszczeniu, w którym się znajdował, panował półmrok, ale to nie miało dla Damiena najmniejszego nawet znaczenia. W powietrzu dało się wyczuć kurz – nieprzyjemny i drażniący płuca – jednoznacznie świadczący o tym, że nikt od dawna nie przekroczył progu miejsca, w którym ostatecznie przyszło mu się obudzić. Kiedy w milczeniu rozejrzał się dookoła, w mroku zdołał rozróżnić kilka początkowo niejasnych dla niego kształtów – coś, co ostatecznie rozpoznał jako całe rzędy wyniszczonych ławek. Wkrótce po tym jego uwagę przykuły sporych rozmiarów okna, zdobione miejscami zniszczonymi, kolorowymi witrażami. Miał wrażenie, że każdy z nich przedstawiał jakiś konkretny kształt, ale w ciemnościach trudno było rozróżnić poszczególne z nich, nie wspominając o tym, że to i tak nie miało w tamtej chwili najmniejszego nawet znaczenia.
Gdzie był? W kościele? Tak to wyglądało, chociaż kiedy wysilił się, chcąc przypomnieć sobie coś więcej, zrozumiał, że to najpewniej stara kapliczka, o której wielokrotnie słyszał. Chyba sama Liv mu o tym wspominała, chociaż z drugiej strony… Och, chyba nawet o tym śnił – o moście w środku lasu, prowadzącym do tej części gęstwiny, od której podświadomie chciał trzymać z daleka zarówno siebie, jak i dziewczynę, którą pokochał. Dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, że już wtedy musiał mieć do czynienia z Jane, która zwodziła go według własnego uznania, mieszając w głowie i podsycając uczucia, które…
Nie, niezależnie od wszystkiego nie potrafił sobie tego wyobrazić. To brzmiało niczym jakiś okrutny żart – każde słowo, które padło z ust Liv albo… Nie chciał się nad tym zastanawiać, ale prawda była taka, że rozumiał o wiele więcej, aniżeli mógł sobie życzyć – i to łącznie z tym, że być może nigdy tak naprawdę nie poznał tej, której tak wiele razy wyznawał miłość.
Energicznie potrząsnął głową, chcąc jak najszybciej odrzucić od siebie niechciane myśli. Musiał się stąd wydostać i to najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe. O dziwo podniesienie się do pionu przyszło mu z łatwością, tym bardziej, że ciało nie próbowało odmawiać mu posłuszeństwa. Nie miał pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło i jakim cudem znalazł się w tym miejscu, ale to i tak nie miało znaczenia – najmniejszego, a może po prostu nie chciał, żeby tak było. Zachwiał się nieznacznie, przynajmniej w pierwszym odruchu, bo zaraz po tym zdołał we względnie bezproblemowy sposób odzyskać pion. Ze świstem wypuścił powietrze, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na niepokój, który pojawił się wraz z przeszywającym bólem głowy. Jakby tego było mało, w końcu pamiętał, rozumiejąc o wiele więcej, aniżeli mógł sobie tego życzyć.
Nie chciał tego. Już i tak wystarczająco długo trwał ze świadomością rzeczy, które wydarzyły się w przeszłości – przekleństwa, o którym wolałby raz na zawsze zapomnieć, co zresztą do pewnego stopnia mu się udawało. Nie zmieniało to jednak faktu, że przeszłość wciąż gdzieś się tam czaiła, a to, że przez te wszystkie wieki po prostu istniał, wydawało się wystarczająco okrutną karą samą w sobie.
Nieśmiertelność nie miała w sobie niczego, co byłby w stanie docenić. Początkowo nie wierzył w to, czego pragnęła dla nich oboje Jane – wiecznego życia i potęgi kosztem niczego niewinnych ludzi… Ba! Całego miasta, które tak bardzo pragnęła zniszczyć. Teraz dobrze pamiętał jej obłąkańczy uśmiech i błysk w aż nazbyt znajomych, intensywnie zielonych oczach. Pamiętał własne przerażenie, kiedy zdecydowała się uświadomić mu, że była kimś więcej, niż zwykły, przeciętny człowiek. W czasach, które oboje im były znane, bez chwili wahania zostałaby uznana za pomiot szatana i spalona na stosie – i, cholera, być może tak byłoby dużo lepiej.
Może gdyby nie milczał przez tyle czasu, rozdarty pomiędzy strachem a miłością, która nawet nie musiała być prawdziwa, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Ale kochał ją, a przynajmniej tak sądził. Może przy odrobinie szczęścia zdołałby zaakceptować to, kim była, tym bardziej, że pozostawała dla niego ważna. Czarownica czy nie, wciąż była kobietą, która go urzekła i z którą chciał spędzić życie – przynajmniej wtedy, w pamięci wciąż mając wiele wspólnie spędzonych chwil. Nie chciał zastanawiać się nad tym, czy to było prawdziwe, czy może już wtedy nakazała mu żyć w iluzji, którą była w stanie stworzyć. Wolał nie wiedzieć, czy przypadkiem go nie zwodziła, przekonując do istnienia czegoś, co w rzeczywistości pozostawało sztuczne, bo to nie miało znaczenia.
Jednak, niezależnie od wszystkiego, nie był w stanie tak po prostu trwać przy kimś, kto wydawał się zachowywać niczym obłąkany, dążąc do czegoś, co w Damienie wzbudzało czyste przerażenie. Jane zmieniała się na jego oczach, choć może lepszym określeniem byłoby to, że nareszcie pokazała mu swoją prawdziwą twarz – okrutną, bezwzględną…
Niebezpieczne piękno, które ostatecznie zginęło z jego rąk.
Jak przez mgłę pamiętał tamten wieczór, chociaż to on zapoczątkował piekło, w którym przyszło mu żyć. Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści, samemu sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, kiedy i jakim cudem w ogóle znalazła się pod nim, podczas gdy on zaciskał dłonie na jej smukłej szyi. Z drugiej strony, co innego mu pozostało? Nie mógł pozwolić jej zostać – nie w sytuacji, w której mogła okazać się zniszczeniem dla wszystkich wokół. Wtedy to miało sens, choć gdyby zdawał sobie sprawę z tego, jaką cenę przyjdzie mu ponieść, być może zdołałby się powstrzymać. Rozumiał, że zaklęcie wymagało ofiary – śmierci, z którą Jane nagle zaczęła się utożsamiać – jednak w tamtej chwili nie przyszło mu do głowy, że czary, które praktykowała, okażą się wystarczająco potężne, by zadziałać nawet po jej śmierci.
Długowieczność wymagała ofiary, a on bezwiednie ją złożył, tym samym skazując siebie na trwanie w najgorszym z możliwych stanów – wieczne życie, które po tym wszystkim nie miało prawa być normalne. Nie chodziło już nawet o to, że mógłby zabić kogoś, kogo być może kochał, ale… o coś więcej. Nie mógłby trwać w rodzinnym domu, skoro w niczym nie przypominał dawnego siebie. Nie był w stanie ryzykować, że ktokolwiek zauważy, że coś się wydarzyło – że połączy fakty i rozumie, że jedna noc zmieniła dosłownie wszystko, naruszając prawa, którymi przez całe eony rządził się świat. Co gorsza, nie był w stanie tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak wszystko i wszyscy ci, którzy mieli dla niego znaczenie, ot tak przemijają, podczas gdy on nadal trwa. Być może to było samolubne, ale wtedy nie myślał takimi kategoriami, z kolei teraz…
Cóż, teraz było za późno.
Coś ścisnęło go w gardle, ale zignorował to uczucie. To nie była pora na żal, roztrząsanie przeszłości i wahanie się nad tym, co takiego zrobił źle. Nie liczyło się, czy kochał Jane i czy kiedyś byłby gotów zrobić dla niej wszystko, czy też może istniała granica, której za żadne skarby by nie przekroczył. Istniało wiele kwestii, którymi mógłby się zadręczać, ale nie zamierzał tego robić – nie teraz, kiedy wszystko skomplikowało się aż do tego stopnia. Teraz liczyło się przede wszystkim to, że musiał się stąd wydostać, a później… Cóż, nie miał pojęcia, nie pierwszy raz nie potrafiąc stwierdzić, co i dlaczego powinien zrobić. Być może liczył na cud, ale to wydawało się lepsze, niż gdyby na wstępie załamał ręce.
W milczeniu powiódł wzrokiem dookoła, z opóźnieniem zwracając uwagę na najważniejszą część kościoła – główną nawę, a zwłaszcza ołtarz, zupełnie jakby od samego początku wiedział, że to, co tam zobaczy, nie przypadnie mu do gustu. Czas zrobił swoje, zresztą w ciemnościach trudno było mu dostrzec szczegóły, ale widział dość, żeby stwierdzić, że właśnie tam powinien się udać. Z jakiegoś powodu serce Damiena zabiło szybciej, kiedy zauważył drobną, dziewczęcą postać, która spoczywała na kamiennym stole, niczym jakaś szmaciana, porzucona laleczka. Widział falującą pierś, co utwierdziło go w przekonaniu, że nie była martwa, ale to nie poprawiło mu nastroju, wręcz podsycając odczuwany przez mężczyznę niepokój. Wszystko jest tylko kwestią czasu, pomyślał mimowolnie i to wystarczyło, żeby zdołał ruszyć się z miejsca, stopniowo zmierzając w stronę ołtarza, chociaż wszystko w nim aż rwało się do tego, by uciec.
– Liv… – wyrwało mu się.
Wyglądała, jakby spała, a przynajmniej takie wrażenie odniósł w chwili, w której znalazł się na tyle blisko, żeby dostrzec jej twarz. Rude włosy tworzyły wokół jej głowy płomienną aureolę, co wydawało się dość ironiczne, zważywszy na miejsce, w którym oboje się znajdowali. Jedna ręka zsunęła się z wąskiego blatu, bezwładnie sięgając ku ziemi, ale nie była w stanie dosięgnąć posadzki. Nawet nie drgnęła, kiedy wypowiedział jej imię, tym samym potęgując odczuwany przez Damiena niepokój, choć przecież podejrzewał, że jego starania nie przyniosą żadnego skutku.
Zawahał się, przez krótką chwilę mając ochotę chwycić dziewczynę za ramiona i energicznie nią potrząsnąć. Pomyślał, że mógłby wziąć ją na ręce i stąd zabrać, ale instynkt podpowiadał mu, że to byłoby zbyt proste i że nie powinien tego robić. To wszystko miało jakiś głębszy sens, ale…
Aż wzdrygnął się, kiedy dotychczas pogrążone w ciemnościach pomieszczenie rozświetlił łagodny blask dziesiątek świec. Wcześniej nie był w stanie ich zobaczyć, starannie ustawionych zarówno na, jak i wokół ołtarza. Zamrugał, po czym cofnął się o krok, w następnej sekundzie przenosząc wzrok na kolejną, spokojnie stojącą przy jednym z witrażowych okien postać. Zamarł na widok Jane – dokładnie takiej samej, jak wieki temu i… na pierwszy rzut oka jak najbardziej żywej, chociaż to wydawało się niemożliwe. A jednak przecież wyraźnie widział olśniewający uśmiech na jej twarzy, ciemne włosy i… Och, tak – zielone oczy, które miały prześladować go już chyba po kres wieczności, dręcząc zarówno w snach, jak i wtedy, gdy pozostawał w pełni przytomny.
Bez pośpiechu odwróciła się w jego stronę, ostrożnie zmierzając ku ołtarzowi na którym leżała Liv. Poruszała się z lekkością i gracją, która wydawała się czymś nieosiągalnym dla człowieka, nie wydając przy tym najdelikatniejszego choćby dźwięku. Wrażenie było takie, jakby sunęła w powietrzu, co Damien uznał za aż nadto prawdopodobne. Zwłaszcza tren długiej, czarnej sukni, którą miała na sobie, w nienaturalny sposób wił się wokół jej kostek, sprawiając, że Jane wydała mu się jeszcze bardziej eteryczna. Niczym duch, którym przecież musiała być. Przez ułamek sekundy był gotów przysiąc, że stała się przeźroczysta, zwłaszcza kiedy znalazła się bliżej świec, a ich blask zaczął igrać z jej skórą. Było coś niepokojącego w tym, jak wyglądała w świetle, a chłopak mimowolnie pomyślał, że to dlatego, że tak naprawdę nie należała do tego świata – nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Tyle czasu… – Jej głos był łagodny i znajomy, Damien zaś poczuł się tak, jakby ostatni raz widzieli się zaledwie wczoraj. Wiedział, że to niemożliwe, skoro własnoręcznie pozbawił te lśniące, zielone oczy blasku, ale… – Obiecałam ci, prawda? Jasne, że tak.
– Przestań.
Zacisnęła usta, po czym spojrzała na niego w co najmniej urażony sposób. Mimo wszystko trudno było mu określić emocje, które nią targały, być może dlatego, że w duchu wciąż przekonywał samego siebie, że te nie mogą być prawdziwe. Jak miałoby być inaczej, skoro miał przed sobą martwą kobietę?
Zabawne. Jeszcze pięćset lat temu taki widok by go zszokował, ale teraz…
Och, wszystko było inne.
– Znowu mnie ranisz, Damien. Wydawało mi się, że już rozmawialiśmy na ten temat – zauważyła, po czym z cichym westchnieniem spojrzała na Liv. Właściwie nie zarejestrował momentu, w którym dosłownie zmaterializowała się przy ołtarzu, w następnej sekundzie decydując się wyciągnąć bladą dłoń ku twarzy dziewczyny. – Moje naczynie… Podoba ci się? W zasadzie nie wiem, dlaczego ją wybrałam, ale to teraz nie ma znaczenia. Potrzebowałam kogoś, kto pomagałby mi, zanim… mogłabym pozwolić sobie na coś więcej.
Coś w jej słowach go zaniepokoiło, chociaż początkowo sam nie był pewien, co takiego było tego powodem. Mimowolnie napiął mięśnie, uważnie śledząc wzrokiem Jane i spodziewając się po niej… dosłownie wszystkiego. Co więcej, wpatrując się w nią – znajome rysy twarzy, łagodny uśmiech, te oczy… – czuł się niemalże jak w transie, zupełnie jakby śnił, chociaż to wydawało się niemożliwe.
– O czym mówisz? – zapytał cicho.
Wcale nie był pewien, czy chciał poznać odpowiedź na to pytanie. Musiał je zadać – to wydawało się naturalne – ale mimo wszystko…
– Nie rozumiesz? – Wydała się rozczarowana takim stanem rzeczy. – Och… Mówiłeś mi „na zawsze”, Damien. To twoje słowa… Naprawdę sądziłeś, że pozwolę ci pokochać inną?
– To teraz nie ma znaczenia – zniecierpliwił się. Zmusił się do tego, żeby uciec wzrokiem gdzieś w bok, chociaż przyszło mu to z trudem. – Liv nie…
– Liv – przerwała mu ze śmiechem. – Porozmawiajmy o niej, co? W końcu upierasz się, że ją poznałeś… Ach, kochasz ją?
To pytanie go zaskoczyło, może nawet bardziej niż cała ta sytuacja. Jego spojrzenie jak na zawołanie powędrował na spokojną twarz leżącej na ołtarzu dziewczyny – tej samej, za którą przez ostatnie miesiące był gotów oddać życie i która nie tak dawno temu ufnie się do niego tuliła, kiedy razem tańczyli na zorganizowanej w miasteczku uroczystości. Teraz to wszystko wydawało się bardzo odległe, zupełnie jakby przytrafiło się komuś innemu – i to na dodatek całe lata temu, tak dawno, że równie dobrze mógłby tego nie pamiętać. To było tak, jakby jeden wieczór i rozmowa z Adeline zmieniły wszystko, wyrywając go z letargu, w którym trwał przez tyle czasu. Już chwila, w której zdecydował się na powrót do tego miejsca, miała w sobie coś szalonego – coś, co wynikło z zaledwie jednego, nic nieznaczącego impulsu, któremu postanowił się podporządkować. Wszystko, co robił od tamtego momentu, wyglądało w ten sam sposób; kolejne decyzje, które przychodziły mu ot tak, całkowicie poza kontrolą i…
Teraz z kolei stał, patrzył na Liv i nie miał pojęcia, co takiego powinien odpowiedzieć na zadane mu pytanie. Jeszcze kilka godzin temu by się nie zawahał, wręcz irytując się na samą myśl o tym, że ktokolwiek miałby podważyć uczucie, którym darzył tę dziewczynę. Przecież to było oczywiste, prawda? Kochał ją, odkąd zobaczył ją po raz pierwszy – tak po prostu, bez konkretnego powodu i doszukiwania się sensu w miłości, która wywiązała się zdecydowanie zbyt doskonała i gwałtowna, by mogła być prawdziwa.
Bo może nie była… Być może nic takie nie było.
Czuł, że Jane go obserwuje – spokojna i rozluźniona, czego bynajmniej nie dało się powiedzieć o nim. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w twarz Liv, bijąc się z myślami i próbując zrozumieć, dlaczego teraz wydawała mu się tak odległa – wręcz obojętna, zupełnie jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Nie sądził, że to będzie w ogóle, a jednak im dłużej się nad tym zastanawiał, tym więcej sprzeczności dostrzegał – w tej sytuacji, przeszłości, swoim zachowaniu… We wszystkim, co do tej pory uważał za właściwe, tym bardziej, że składało się na jego teoretycznie doskonałe życie – to samo, które tak bardzo chciał przejść z Liv przy boku.
– Ach… Tak sądziłam. – Tych kilka słów wystarczyło, żeby z powrotem przeniósł wzrok na Liv… A potem zamarł, widząc, że ta spokojnie stała, obracając w palcach długi, lekko zakrzywiony nóż. – Spadła mi z nieba, wiesz? I wydała mi się idealna… Wiesz, miałam dość żerowania. Przez tyle czasu błąkałam się po okolicy… Cierpiałam, nie mogąc zaznać spokoju… Ona była niczym przeznaczenie, Damien – stwierdziła z przekonaniem. – Słodka, kochana Liv ze swoim otwartym umysłem i o ezoterycznej duszy. Dawno nie spotkałam kogoś o tak silnej aurze… Gdyby chciała, mogłaby uprawiać czary. Kto wie, może nawet mogłaby rozwinąć dar jasnowidzenia.
Słuchał jej, ale prawie nie zwracał uwagi na poszczególne słowa. Jego spojrzenie na powrót spoczęło na Liv, w pamięci zaś jak na zawołanie zamajaczyło wspomnienie ich rozmowy u Adeline – to, jak roztrzęsionym głosem opowiadała mu, że przewidziała jego nadejście… I że wiedziała rzeczy, których nie powinna. Oczywiście, że to zaakceptował, jak najbardziej będąc w stanie zrozumieć to, co wykraczało poza ludzkie pojęcie. Co więcej, Liv w niczym nie przypominała Jane – nie tę szaloną, skłonną poświęcić wszystkich wokół kobietę, marzącą o nieśmiertelności.
– Liv… Liv była pierwsza, czy po prostu miała szczęście? – zapytał z wahaniem, mimowolne zaczynając się zastanawiać, co z innymi dziewczętami. Te wszystkie, które zaginęły, a które…
– Och, uważasz mnie za potwora, Damien? – zapytała z wyraźnym rozczarowaniem Jane. Przez jej twarz przemknął cień, co zaniepokoiło go tym bardziej, że w dłoniach wciąż ściskała nóż. – Nie miałam powodów, żeby zabijać przed jej pojawieniem się… I tak nie miałam jak. Ale naczynie potrzebuje ofiary, prawda? – zapytała cicho, w niemalże łagodny sposób. – Skoro tylko przelew krwi mógł zagwarantować mi istnienie, przelałam ją. Jej rękami… Dałam jej wszystko, co we mnie najlepsze. Wszystko, czego potrzebowała, chociaż to przecież należało do mnie.
To, co mówiła, było przerażające, ale wydawało się niczym, w porównaniu z niepokojem, które wzbudzał w nim scenariusz, który powoli zaczął formować się w jego umyśle – coś przerażającego i nierealnego zarazem, co… po prostu nie mogło być prawdziwe.
Nie mogło, ale…
– Wciąż nie jestem prawdziwa… Czujesz to, czyż nie? Och, kochany… – Jane westchnęła, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. – Musiałam długo czekać, chociaż dzięki Liv to stało się dużo prostsze. Dzisiejsza noc… Ale to tylko kwestia czasu. To już jest koniec, ale najpierw… – Zamilkła, po czym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnęła nóż w jego stronę. – Zrobisz to dla mnie? Uwolnij mnie, Damien. Chciałabym, żebyś to ty był tym, który podaruje mi wieczne życie… Nasza druga szansa, pomimo tego, co wydarzyło się ostatnim razem. Ja ci to wybaczyłam, kochany, więc… po prostu mnie nie zawiedź.
– Ja nie…
– Nie rozumiesz? – przerwała mu. – Rozmawialiśmy już dzisiaj o Samhain, Damien. Tkwię na granicy… Tyle czasu tkwiłam, ale teraz wszystko jest inne. Ona już nie jest mi potrzebna, poza tym jest dość silna, żeby pozwolić mi wrócić… Rozumiesz to? – zapytała z fascynacją w głosie. – Moje naczynie i doskonała ofiara, bardziej praktyczna niż te chwilowe przedłużenia życia, które miewałam do tej pory… Jeśli zginie dzisiaj, to wystarczy. To jedno, żebym mogła znowu stanąć u twojego boku. – Spojrzała na niego z błyskiem w oczach. Drgnął, kiedy przesunęła się w taki sposób, by móc stanąć naprzeciwko niego, w następnej sekundzie kładąc drobne dłonie na jego ramionach, tym bardziej, że wyraźnie poczuł jej dotyk… Och, tak, dotykała go! – Po tylu moich poświęceniach, staraniach, udawaniu…
Udawaniu… To wszystko było iluzją…?
Nie mogło być. Ale musiał się upewnić – chociaż tyle.
– Jane… – Jego własny głos zabrzmiał dziwnie, kiedy jednak zdecydował się odezwać. Poruszając się trochę jak w transie, ujął oferowany mu nóż, po czym wyciągnął wolną rękę w stronę policzka kobiety – nienaturalnie chłodnego i dziwnego w dotyku, ale jednak prawdziwego. W tamtej chwili przeszedł go prąd, ale nie zwrócił na to uwagi. – Jeszcze jedna rzecz.
– Tak, kochany? – zachęciła.
Zmusił się do zachowania spokoju, chociaż wszystko w nim aż rwało się, żeby zacząć krzyczeć albo najlepiej od razu uciec.
– Kogo tak naprawdę kochałem? – zapytał i zaraz coś ścisnęło się w gardle. Chyba jedynie cudem zdołał zebrać się w sobie na tyle, żeby dokończyć: – Kto trwał przy mnie przez te wszystkie miesiące…?
Znowu z poślizgiem, ale nie mogłam się zebrać – może z obawy przed tym, że coś pójdzie nie tak, bo bardzo nie chcę tego zakończenia zepsuć. Rozdział i tak wygląda inaczej, niż pierwotnie miałam w planach, a ja wciąż zastanawiam się, czy wszystko faktycznie rozegra się w epilogu, czy może pokuszę się o dodatkowy rozdział. Cóż, zobaczymy. Jak na razie jestem zadowolona, chociaż…
Dziękuję za obecność i komentarze. Witam nowych czytelników – to cudownie wiedzieć, że Was mam. Teraz najwyżej zjecie mnie, jeśli to wszystko popsuję, ale nie mam nic przeciwko. Prawda zawsze jest najlepsza, nie? Niemniej trzymajcie za mnie kciuki :D
Do napisania, możliwe, że po raz ostatni tutaj!

4 komentarze:

  1. O matko, uwielbiam to opowiadanie! Przeczytałam całość za jednym podejściem i z niecierpliwością czekam na więcej.
    PS. Ten szablon jest cudny. Ja również samodzielnie tworzę szablony na swoich blogach. Znajomi nie ogarniają jakim cudem mi się chce, ale ja po prostu uwielbiam się bawić kodami. Szkoda, że beznadziejna ze mnie projektantka, przez to te moje szablony są takie... mech:/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! :3 Zawsze cieplej mi się na sercu robi, kiedy słyszę takie słowa i wiem, że kolejnej osobie spodobało się to, co piszę.Mam nadzieję, że nie zawiedziesz się zakończeniem ;)
      Pozdrawiam!

      Nessa.

      Usuń
  2. a wiec jestem. zastanawiam się,jak bardzo kontrolowała Damiena Jane kiedyś, a jak bardzo teraz. Czy kiedykolwiek jego milość była faktycznie jego? ale jesli nie byłaby jego, to jakim cudem mógłby sie uwolnić z jej sideł i po poznaniu prawdy - o tym, że jest czarownicą - mógłby ją zabić? Sam ten czyn wydaje mi się też nie do końca "naturalny", jakby to ktoś nim kierował, bo widać po jkego wspomnieniu,ze w ogole tego nie kontrolował. ale kto to mógłby być?
    ponadto potem - czy on naprawdę kochał Liv? jestem niemal pewna, że Jan musiała być w jej ciele od początku, albo większość czasu przez te kilka miesięcy. niby na jakiej zasadzie Liv przyszłaby do domu Damiena? Myślę, że tym razem Jane musiała od początku manipulować ich uczuciami, to pewne. Ale dalczego po raz kolejny Damien, gdy poznaje prawdę, zaczyna czuć inaczej? to jest naprawdę ciekawe. CZy wtedy też był ktoś taki jak Adelaine, który przebił się do jego świadomości? Hm... ponadto... ciekawi mnie, jak dokładnie wyglądał ten czar, dzięki któremu on stal sie niesmiertelny. I okoliczności. Czy on chciał ja zabic, aby nie sta sie smiertelny, ale nie zadziało? czy w ogóle wiedział, że ona chce mu cos takiego podarować? Chyba tak.... ale jakim cudem Jane tego nie kontrolowala? no i gdzie znajdowała sie przez te pareset lat? to też mnie intryguje... Jestem ciekawa, czy faktycznie powróci. Wolałabym, aby nie. coś czuję, że kolejne ofiary musialyby sgtracić życie... a nawet jeśli nie - tak być nie powinno. Tlko że i Damien nie powinien istnieć. Dlatego uważam, ze może stracić życie. Pewnie dla niego byloby to jakiegoś rodzaju wybawieniem... Raczej na pewno. Z niecierpliwością czekam na rozwinięcie tego wszystkiego i ost odpowiedzi. Zauwazyłam brak przecinka przed jakimś "który" i brak "o" przy czasowniku związanym ze "spojrzeniem". W wypowiedzi Jane było też określenie "może mogłoby".

    OdpowiedzUsuń
  3. Po tym rozdziale nieco mi się w głowie rozjaśniło. Może nie do końca, ale przynajmniej wiele moich teorii odeszło w zapomnienie :)
    Mówiłam już to, ale powtórzę – Jane ma obsesję. Wariatka jak nic...
    To że Liv okazała się istnieć i w sumie stała się pionkiem w rękach Jane, w jakiś sposób mnie ucieszyło. Może nie wszystko od początku było iluzją i relacja Damiena i Liv była prawdziwa. Przynajmniej wtedy, gdy poznawaliśmy jej początki.
    Nie będę rozwodzić się nad tym rozdziałem, bo jestem zbyt podekscytowana, żeby spokojnie czekać aż uporządkują mi się myśli, gdy tylko jedno kliknięcie dzieli mnie od epilogu :D

    OdpowiedzUsuń